Pożar w Burdelu zabrał się tym razem za opowiadanie polskiej historii. Pomysł na spektakl „Bem. Musical o patriotach i renegatach” był nawet dobry. Generał Józef Bem jako postać zaprzeczająca rozmaitym schematom to atrakcyjny bohater historycznych igraszek. Z jednej strony, zdaniem autora tej teatralnej opowieści (libretta?) Macieja Łubieńskiego jako niedoceniany przedmiot typowo polskiej zawiści, zarazem kochający Polskę jedyną miłością życia. Z drugiej, człowiek który w imię tej miłości przeszedł pod koniec życia na Islam, bo po klęsce powstania węgierskiego 1848-1849, którym dowodził, miał nadzieję na nową wojnę przeciw Rosji z pomocą Turcji.
Nie bulwersuje mnie zabawny pomysł: jako muzułmanin Bem znajduje się na początku w niebie, ale islamskim, pełnym hurys. Na dokładkę próba jego wskrzeszenia z okazji 100-lecia Niepodległości kończy się komedią omyłek, bo w roku 1929 do Tarnowa sprowadzono omyłkowo prochy wyznawcy Islamu. Samo opowiadanie życia Bema w konwencji musicalu, głównie piosenkami, też jest co do zasady fajne. Muzyki Wiktora Stokowskiego słucha się dobrze. Sceny, zwłaszcza zbiorowe, a prawie wszystkie jawią się jako zbiorowe, są aranżowane z życiem przez reżysera Michała Walczaka (niegdyś obiecującego dramaturga, dziś głównego aranżera Pożaru w Burdelu).
I to koniec moich pochwał. Nasuwa mi się pytanie: czy można dziś obejrzeć w polskim teatrze przedstawienie bez faceta wymachującego biało-czerwoną flagą. Tu tłumaczy się to wprawdzie bardziej niż w toruńskim „Tangu” Mrożka, gdzie biegał z nią Wuj Eugeniusz, ale banał tej scenicznej kalki obrazuje szerszy problem . Żart, satyrę, ironię zastępuje potrząsanie samymi rekwizytami, schematycznymi grepsami. „Polska” – ha ha. „ekshumacje narodowe” – ha ha. „Roman Dmowski” – ha ha. „Cierpieć za ojczyznę” – ha ha.
Są na to odbiorcy – żeby było jasne. W latach 90. opowiadano o ludziach , którzy reagują rechotem na samo słowo „ZChN”. Z taką publiką oglądałem przedstawienie „Bem” w Teatrze Syrena. Przy czym odnosiłem wrażenie, że o ile każde polityczne odniesienie do współczesności kwitowali brawami, to śmieli się jakby trochę z obowiązku. Cóż, teksty były przeważnie napisane z wdziękiem mniej udanych felietonów młodszego Pacewicza (tak zwanego Krzysia) z Oka Press. Zalatywały nie inteligentną drwiną, a gromkim pouczaniem. Przecież do coraz bardziej jednostajnego piętnowania obecnej Polski, głównie za to, że jest zamknięta na muzułmanów, a przy okazji i za to, że odmawia pacierze i podobno grzebie się w przeszłości, nie potrzeba śpiewów, ni tańców, ni strojów.
Dla tego typu publicystycznej „satyry” typowe jest ustawianie sobie wroga. Łubieński z Walczakiem założyli, że Polacy uznali Bema za renegata. Ale przecież to nieprawda – Piłsudski kazał sprowadzać jego szczątki nieprzypadkowo, co w tym samym przedstawieniu też się zresztą obśmiewa. Inną cechą tej „satyry” jest jej absolutna nieelastyczność. Śmiejemy się wyłącznie z naszych ideowych wrogów, nigdy z siebie, naszych wyobrażeń i schematów.
O przesłaniu nie chce mi się dyskutować. Choć wyobrażam sobie poważną rozmowę o sensie i różnych postaciach patriotyzmu inspirowaną musicalem czy kabaretem . Ale tu schemat goni tu schemat, czasem zupełnie absurdalnie.
Oto Profesor Zgliszczak (Wojan Trocki), niby mistrz ceremonii narodowych zaduszek, w finale zmienia skórę i wzywa do narodowego bzykania się. Aktorzy obrzucają się z publiką poduszkami, ale symbolem swobody, także seksualnej, staje się właśnie świat Islamu. Naprawdę sądzicie, że rajskie hurysy to obietnica swobody dla wszystkich? A co z kobietami, ich rajem, ich wolnością? Trzeba być… no dobrze, bardzo naiwnym, żeby pisać i wystawiać takie smalone duby. I myślicie, że w islamskiej Europie też byście tak baraszkowali? Może przemyślcie to pożarowcy burdelowcy w wolnej chwili.
Mariusz Drężek jawi się jako przekonujący Bem, aczkolwiek mamy do czynienia z musicalową psychologią. Ale całość robi chwilami wrażenie autoparodii. Kiedy w finale narodowy bohater przypomina sobie aby zaśpiewać jeszcze o tym, że prawdziwymi bohaterkami są kobiety z zakupami, chciałoby się zakrzyknąć: vivat politgramota!
Ten kabaret, nie ukrywający swoich zaangażowań, coraz bardziej kojarzy mi się z tym hasłem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/401049-bem-czyli-vivat-politgramota