Tak jak przewidywałem, ostatni, ósmy odcinek serialu „La la Poland” był kwintesencją klasy tych najlepszych. Nieasertywną panią Irenkę (Izabela Dąbrowska) nawiedziły upiory wszystkich jej prześladowców (akwizytor – Krzysztof Szczepaniak, stroiciel fortepianów – Sebastian Stankiewicz, przewodniczący komitetu blokowego – Maciej Makowski i najbardziej bezkonkurencyjny, włóczęga od kotów – Wojciech Solarz). Doszło do próby buntu nieszczęsnej kobiety, ale interweniowała kultowa już ekspedientka (Olga Sarzyńska) ze swoim „iiii”. I bunt stłumiła.
Pojawiły się też, choć tylko przez chwilę, wszystkie rodziny dręczące Marka Chempiaka (Paweł Koślik, Izabela Dąbrowska, Michalina Sosna, w roli Chempiaka Wojciech Solarz). Jedna w drugą oglądały może najlepszy odcinek teleturnieju Tadeusza Sznuka (Paweł Koślik). Bezkonkurencyjny okazał się tym razem Pan Karol (Robert Majewski). Próba politycznego pojednania u niego nad rosołem zakończyła się pięciokrotnym morderstwem. Same prezentacje poszczególnych opcji politycznych w Polsce przy okazji - palce lizać.
Profesor Żanka od lotów kosmicznych (Wojciech Solarz) musiał na koniec wygłosić tyradę: „Pani redaktor, piekielnie niebezpieczne , karłowate cielska”. Kosmonauta Ciepka (Sebastian Stankiewicz) okazał się jednak „za gruby na karłowate” Rakieta wystartowała bez niego, mieliśmy sposobność zobaczenia audycji stacji LLP Info. Z czyich tyrad o wiekopomnym zdarzeniu, dziele prezydenta, premiera, rządu i Polski, się śmieliśmy, nietrudno zgadnąć.
W kąt więc poszły moje wszystkie, przyznajcie jednak łagodne, narzekania. Że tempo siada, że skecze coraz podobniejsze do siebie. Całość, zrealizowany zamysł stworzenia własnego świata, zasługuje na wielkie brawa.
Zawieszam też na kołku debatę, na kogo to była najbardziej satyra, skoro formuła sugerowała obraz Polski z lotu ptaka. Adam Ferency na koniec swojej narracji z offu powiedział, że na nas wszystkich, zwykłych Polaków. Ze wsadem delikatnej zabawy kosztem mocarstwowej propagandy obecnej władzy. Ale także z uwagami, że czasem ci zwykli Polacy padają ofiarą kapitalistycznych, dość bezwzględnych reguł, i wtedy należy im się współczucie. Brakowało mi trochę innych segmentów rzeczywistości, uśmiecham się o nie do Wawrzyńca Kostrzewskiego, koordynatora całości – z myślą o następnym sezonie. Ale też rozumiem, że nie chcieli na początku uprawiać „satyry na elity”. Bo wyglądałoby to jak kabaret na polityczne zamówienie.
Było też do samego końca sporo czegoś, w czym ta ekipa się specjalizuje i zbliża czasem do mistrzostwa świata: humoru czystego, osiągającego Himalaje absurdu. Jakim społecznym mechanizmom przyganiają Wojciech Solarz i Paweł Koślik rozbierając się przed kamerą podczas talk show po to aby pokazać swoje sportowe rany? To po prostu opowiastka o ludzkiej naturze. A na co są satyrą kolejne teleturnieje Sznuka? Są świętem śmiechu, zdrowego, bo też pełnego wyrozumiałości wobec ludzi. Za to lubię ich szczególnie – od czasu Kabaretu Na Koniec Świata.
I nie byliby sobą, gdyby takim manifestem absurdu nie zamknęli ósmego odcinka. Bo czymże była hiphopowa, „murzyńska” piosenka wykonana przez Olgę Sarzyńską i Michalinę Sosnę? To nienajgorsze zaproszenie do tego kolejnego sezonu, który podobno planuje TVP. Nie są nadwornymi satyrykami, ale najwyraźniej ekipa Jacka Kurskiego wyrzekła się myśli o wykreowaniu takowych. I za to warto telewizję publiczną akurat pochwalić, choć nie będę ryzykować nadmiernych pochwał dnia przed zachodem. Pierwsze odcinki były przedmiotem zakulisowych przepychanek, potem wszystko się unormowało. A postawiono na kabaret nie tylko nie podlizujący się, ale też z gatunku tych ambitniejszych, nie gwarantujących wielkich tłumów przed odbiornikami
Półmilionowa publika przy pierwszych odcinkach, to sukces innego typu. Są całe grupy ludzi, którzy przerzucają się tymi wszystkimi „iii”, „piekielnie niebezpiecznymi cielskami” i „dzwonię do Rzeszowa”, piosenką Mateusza Rusina „Cykora mam” i śpiewanymi rozważaniami Solarza o koniach i cebuli. Ile z tego trafi w końcu pod strzechy? Pojęcia nie mam.
Wykreowano przy okazji komediowy potencjał w najlepszym stylu. Gdzie przykładowo Sebastian Stankiewicz gra tyleż swoją cudowną osobowością co warunkami fizycznymi, ale już Maciej Makowski wyrasta (już w Kabarecie na Koniec świata wyrastał) na przedniego komika siłą swojej osobowości, bo musi swoją powierzchowność do charakterystyczności naginać. Gdzie kobiety: Olga Sarzyńska, Izabela Dąbrowska, Agata Wątróbska, Zuzanna Grabowska, Michalina Sosna nie boją się śmieszności, także czysto fizycznej, na równi z panami. Gdzie dobrze, choć może w zbyt małym stopniu, zaadaptowano „nowych”: wybitnego komika Krzysztofa Szczepaniaka, Monikę Mariotti czy Rafała Kadłuckiego, satyryka z Paranienormalnych.
Zamieniono kabaretową spontaniczność na perfekcyjność montażu scenek, żonglowania zbitkami różnych wątków i sytuacji, kiedy – wiem, powtarzam się – jedne skecze przeglądają się w drugich. Gdzie nic nie jest przypadkowe. Warto też podkreślić, że choć głównym autorem pozostaje Kostrzewski, teksty piszą Solarz, Makowski, Majewski, Kadłucki. Zawsze się cieszę z emancypacji aktorów, nie będących tylko narzędziami cudzej wyobraźni.
Wypada zakończyć pełnym nadziei „do zobaczenia”. Jak my będziemy żyć przez wakacyjne miesiące bez La la Poland?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/399847-la-la-poland-dzieki-za-madry-kabaret
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.