Mam wrażenie, że „La la Poland” z atmosfery fanfar na powitanie, z permanentnego miodowego miesiąca, wchodzi w atmosferę codzienności. Siódmy odcinek wydał mi się nierówny, bo seryjna produkcja taka być po prostu musi.
Wróciła bardzo zabawna, moja ulubiona „stacja kosmiczna”. Całkiem osobną, trochę z boku głównych wątków, perełką była biesiada barowych lwic. No i opowiastka o człowieku (Paweł Koślik), który w talk show Wojciecha Solarza opowiada, jak bardzo chciałby zobaczyć swoją twarz – „własnymi oczami”, a nie w lustrze.. To kwintesencja montypythonowości z sali Przodownik, bezczelnie abstrakcyjnej, nie idącej na kompromisy z masowym rechotem. Wystarczająco długo unoszącej się w powietrzu, żeby mieć w pamięci nie tylko ten odcinek, ale odrębny świat tej ekipy, o którym pisałem wielokrotnie.
Ale oglądając kolejną przygodę Marka Chempiaka z przyszłymi teściami zatęskniłem do poprzedniej – z rodziną smutnych kawalarzy. Ta wydała mi się niestety bez pomysłu i pointy. Choć przy okazji pomyślałem sobie, że może za bardzo uznajemy te miniopowiastki za manifesty młodych nękanych przez starych. Czy Chempiak deklarujący kolejnym teściom posiadanie „wolnego zawodu”, musi naprawdę budzić automatycznie zaufanie?
Pan Karol i jego goście – skecz oparty na dobrym pomyśle, ale jakby nie dociśnięty do mocnej pointy, pomimo wzdęć i głośnego popuszczania. Nieasertywna Pani Irenka podpisująca petycję w sprawie suszarni zbyt zdawkowa. W Kabarecie Na Koniec Świata śmieszyło mnie praktycznie wszystko, bo było manifestem żywiołowości, twórczego nieładu, sztukowane konferansjerką, zaskakujące kolejnością, buzujące emocjami i kontrastami wynikłymi z improwizacji. Tu oczekujemy precyzyjnych, dobrze skrojonych historii.
Wrócę też do uwagi na temat trudności, na jaką natyka się Wawrzyniec Kostrzewski przerabiając swój kabaret na serial „o krainie La la Poland”. Ciągle szukamy w nim socjologicznego obrazu Polski. Jest więc mniej miejsca na czystą, kabaretową radość. Talk show Solarza jeszcze się w tej formule zmieścił. Ale już wspólne czytanie scenariusza kolejnego odcinka serialu „Doktor Quinn” (czy może raczej „Doktor Kwin”) – nie. Za to w skeczach dopatrujemy się prawidłowości. I przynajmniej ja zżymam się czasem, że odkrycia na temat „wad Polaków” są zbyt podobne do tego, co słyszymy ciągle.
I nie chodzi mi tu nawet o czystą politykę, choć momentami autorzy tekstów, przede wszystkim Kostrzewski, nie ukrywają swoich antypatii. Akurat najbliższa w tym odcinku obserwacjom quasipolitycznym „stacja kosmiczna” jest wystarczająco celna, aby mi się podobała, nawet jeśli podobne, satyrycznie podpatrzone cechy naszego społeczeństwa – swarliwość, nieporadność i zwykłe brakoróbstwo zderzone z prawie imperialnym frazesem prawicy – pojawiają gdzie indziej. Czekałem tylko, kiedy Olga Sarzyńska znów oznajmi „dzwonię do Rzeszowa”. A w końcu bez tego telefonu powtórzyłem sobie: „podpatrzyli”.
Ale na przykład skecz o „polskiej randce w ciemno”, czyli kolejnym programie telewizyjnym prowadzonym tym razem przez Izabellę Dąbrowską…. Znam go z sali Przodownik. I tam na tym dosłownie ryczałem, bo opowieść o sprowadzonych do telewizyjnego studia dziwadłach z miasteczka, gdzie są same kościoły i sklepy z wypchanymi ptakami, to rozkoszny surrealizm. Jazda bez trzymanki.
Tu jednak jako element panoramy La La Polandu nieco zaostrzony skecz kojarzył mi się z satyrą ks. biskupa Ignacego Krasickiego „Monachomachia”, też wypełnioną obrazem miasteczka z prawie samymi kościołami. A końcowa uwaga prowadzącej: „Jaki kraj, taka randka w ciemno” przywoływała stereotyp „ciemnego Polaka”. Nie mam nic przeciw chłostaniu Polaków, ale ten typ spostrzeżeń tchnie banałem. Choć większość historyjki była nadal bardzo zabawna i świetnie grana.
Ale była też bardzo mocna odtrutka na te moje narzekania. To końcowa piosenka, tym razem Wojciecha Solarza „Cebula i konie”. No to jest właśnie czysty duch Kabaretu na Koniec Świata. Kosmici wrócili! Zapraszam do egzegezy, o czym on śpiewa. I jak śpiewa! Wojciechu Solarzu, masz wielki wkład w dzieje polskiego postmodernizmu!!!
Jeszcze jedna uwaga. Wymieniałem już w poprzednich recenzjach tylu aktorów, a pomijałem Roberta Majewskiego. Gra tu wiele postaci, jest prawie cały czas na ekranie, jego humor jest specyficzny, trochę pastelowy, trochę zgryźliwy. To jedna z tych twarzy i tych głosów, których nie sposób nie zapamiętać. Z nieśmiertelnym, choć umierającym od czasu do czasu Panem Karolem na czele.
No i wielki talent Wawrzyńca Kostrzewskiego w konstruowaniu trailerów, spójnych, tworzących odrębne minifabułki. One są najlepszym argumentem za tym, że ta ekipa dojrzewa do filmu. Własny świat, oto klucz. Zaczynam się powtarzać, jak niektórzy bohaterowie tego kabaretu…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/398735-cebula-czy-konie-siodmy-la-la-poland