W jednej z pierwszych scen nowego „Jurassic World” pojawia się dr. Ian Malcolm ( Jeff Goldblum). Moja ulubiona postać z pierwszych filmów o dinozaurach, zrobionych ręką Stevena Spielberga zamyka film pseudospielbergowskim, moralistycznym monologiem o kondycji ludzkości. Tyle łączy nowy film z przełomowymi dla przygodowego kina dziełami sprzed ćwierćwieku.
Nie jest tajemnicą, że reaktywacja tytułu sprzed trzech lat jest klasycznym odcinaniem kuponów od kultowej serii. Popkulturowa moda na retro lat 80 i 90-tych, bazowanie na sprawdzonym schemacie włożonym w erę efektów CGI- wszystko to wpisuje się w strategię macherów z Hollywood. Wrócił przecież „Alien”, „Predator” , „Terminator” i nawet „Jumanji” . Wracają też więc prehistoryczne drapieżniki.
Poprzedni „Jurassic World” skończył się ucieczką ludzi z Dino parku rozrywki na Isla Nublar. Dinozaury zapanowały nad wyspą z dala od ludzkości. Natura ma jednak swoją mądrość i po raz kolejny zamierza zmazać stwory z powierzchni ziemi. Na wyspie wybucha wulkan, który jak niegdyć meteoryt ma skończyć panowanie genetycznie zmodyfikowanych przez pazernego człowieka dinozaurów. Rząd USA nie wtrąca się w sprawy prywatnych firm i ufając mądrości Boga ( ach te szpile w amerykańską prawicę) ratować gadów nie zamierza. Sprawy w swoje ręce biorą znani z poprzedniej części: naładowana ekologicznym aktywizmem Claire ( Bryce Dallas Howard) i łotrzykowaty neo Indiana Jones Owen ( Chris Pratt).
Naprzeciwko stają wredni i zlepieni z każdego możliwego stereotypu kapitaliści, pragnący wykorzystać dinozaury do swoich niecnych celów. Czegoż tutaj nie mamy?! Jest zmutowany turbogenetycznie Indoraptor przypominający przypowieść o dr. Frankensteinie, mamy klonowanie człowieka, który stanie ramię w ramie ze sklonowanym dino i będzie budował Nowy Świat. Są nawet zapożyczenia z „King Konga” ( gargantuiczne stwory przywiezione do cywilizacji). Niestety nie sprawdza się to do końca jako miszmasz popkulturowej mitologii.
Brak filmowi dystansu, luzu i humoru produkcji Marvela, patos i moralizatorstwo wychodzi uroczemu dużemu dzieciakowi Spielbergowi, ale w rękach wyrachowanych producentów z Hollywood jest irytujący. Spektakularna ucieczka przed lawą, doskonałe choreograficznie walki dinozaurów, urokliwy Welociraptor o imieniu Blue oraz w końcu do głębi wzruszający i symboliczny obraz umierającego samotnie w ogniu Brachiozaura nie ratują przed znużeniem. Scenariusz jest zlepiony z wyświechtanych schematów, zaś bohaterowie są na tyle jednowymiarowi, że więcej emocji wzbudza los poszczególnych drapieżników. Dziwne, bo hiszpański reżyser J.A. Bayona jest autorem przejmujących „Niemożliwe” i „Siedem minut po północy”. Tutaj wpadł w trybiki hollywoodzkiej machiny, skrojonej pod jak najbardziej masowego widza.
Dr. Malcolm w finale mówi, że musimy się nauczyć z dinozaurami koegzystować. Cóż, dobrze, że tylko na sali kinowej, do której wchodzenie w tym wypadku obowiązkowe nie jest.
3/6
„Jurassic World: Upadłe królestwo”, reż: J.A. Bayona, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/398712-jurassic-world-upadle-krolestwo-seria-jeszcze-nie-upadla-ale-zaczyna-nuzyc-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.