Od kilku lat, by pozwolić sobie na kulawy kalambur, blok jest en vogue. Nie stanowi już neutralnej scenerii wydarzeń, jak w prozie młodzieżowej czy kryminalnej czasów PRL, nie jest hasłem, jak w amatorskich wierszach i balladach tamtej epoki, ale pełnoprawnym, nieraz wręcz pierwszoplanowym bohaterem wydawanych w ostatnich latach powieści i reportaży autorek modnych (Sylwia Chutnik, „Jolanta”, 2015), głośnych (Lidia Pańków, „Bloki w słońcu”, 2016) lub świetnych (Monika Milewska, „Latawiec z betonu”, 2018). A w międzyczasie był jeszcze przecież popularnonaukowy „Przewodnik po warszawskich blokowiskach” Jarosława Trybusia i bardzo ambitna „Futurologia i architektura w PRL” Emilii Kiecko. Jedni piszą z tęsknotą o Ścianie Wschodniej, inni o pospiesznie rozebranym „Sezamie”, rosną szeregi obrońców soc-modernizmu.
W tym powrocie do blokowisk spotykają się, myślę, różne potrzeby, przekory i emocje. Jest w nim nostalgia średniego, solidnie już tkwiącego w smudze cieniu pokolenia, trochę bardziej samoświadoma niż krążące po sieciach społecznościowych niczym korespondencyjne łańcuszki wypominki o „kluczu na szyi” i „oranżadzie pod trzepakiem”. Blokowisko tworzyło ramę, przestrzenną i społeczną, dla tych harców z kluczem na szyi, a zarazem PRL oddalił się na tyle, że można spojrzeć chłodnym, socjologizującym okiem zarówno na system, jak na zdjęcia blokowisk Kłodzka i Trójmiasta okolonych wyblakłym, ORWO-wskim błękitem. Jest przekora wobec bezrefleksyjnego zachwytu „przedwojenną Warszawą, którą zburzyli nam Niemcy”. Jest wreszcie tęsknota za wielkim projektem modernizacyjnym, niechęć wobec starych i nowych filistrów.
Dopiero teraz jednak trafiła się książka podsumowująca historię bloku jako idei i koncepcji architektonicznej – ale i „doświadczenia bloku” w PRL. To „Betonia. Mieszkanie dla każdego” Beaty Chomątowskiej, od kilku lat piszącej rzeczowym, chciałoby się rzec – wyzywająco oschłym językiem o historii widzianej przez pryzmat architektury (traktowała o niej zarówno jej książka „Pałac. Biografia intymna”, zdecydowanie najlepszy z pół tuzina tytułów opublikowanych na jubileusz PKiN, jak „Stacja Muranów”, rzecz o odbudowie i nie/pamięci na gruzach Dzielnicy Północnej, jak biografie architektów).
„Betonia” to rzecz niejednorodna, pisana z wielu stron, chciałoby się powiedzieć, na siłę rozbudowując porównanie, szkicowana jak pozornie chaotyczne osiedle, które swój wewnętrzny ład ukazuje dopiero (tylko?) z lotu ptaka. Znajdziemy tu, niemal obowiązkowe w książce traktującej o fenomenie bloku, przypomnienie węzłowych etapów rewolucji technologicznej i urbanistycznej, której owocem były bloki: niechęć do slumsów, ciśnienie demografii, marzenia ludzi z kręgu Bauhausu i prometejskie tęsknoty Le Corbusiera, który stworzył Modulor, antropometryczny system proporcji. Znajdziemy w „Betonii” opowieść o próbach wdrożenia rozwiązań z Zachodu w przaśnych realiach Polski Ludowej: autorka, nie bojąc się znużyć czytelników opisuje następujące po sobie rozwiązania wielkiej płyty, od PBU po „Ramę H” i system otwarty WU-70, którym stanęły setki gierkowskich osiedli. Przywołuje ciąg porażek, towarzyszących kolejnym architektom-wizjonerom, od Marii i Kazimierza Piechotków po Krzysztofa Bienia, wizjonerom marzącym o miastach-ogrodach, o mądrej harmonii, skonfrontowanym z obskurantyzmem pierwszych sekretarzy, i zmuszonym do kapitulowania w obliczu realiów, wysokich cen, ogromnych potrzeb zniszczonej wojną Polski, prawdziwych i traktowanych jako wymówka „konieczności”.
Beata Chomątowska jest zarazem przewrotna pokazując, że od demagogii nie byli wolni również politycy Zachodu, od przedwojennych socjaldemokratów po władze Berlina Zachodniego, posługując się „wielką płytą” czasem jako narzędziem kształtowania „nowego człowieka”, częściej jako populistyczną zagrywką wobec różnych środowisk, które należało pozyskać: bezdomnych przybyszów do rozrastających się miast, nowej klasy średniej, rodziców, imigrantów. Oczywiście, blokowiska Zachodu są zazwyczaj znacznie lepszej jakości, nieco przestronniejsze – ale to tam, nie na Wschodzie dojdzie do głosu rozczarowanie, odkrycie, że wspólne szyby wind, suszarnie i ciągi spacerowe nie stwarzają jeszcze polis: nie przypadkiem książkę otwiera opis wielkiego wyburzania osiedla Prutt-Igoe w amerykańskim St.Louis, jednej z pierwszych „wielkopłytowych” realizacji w świecie, które w dwie dekady z triumfu nowoczesnej architektury zdegradowało się do slumsów. Te historie rozczarowań powracają, czy mowa o porażce Waltera Gropiusa w Berlinie, czy twórców londyńskich osiedli lat 70., czy architektów krakowskich.
Z tym zapisem porażki wielkiego projektu współistnieją wątki jawnie nostalgiczne: przewijające się przez karty „Betonii” scenki z dorastania w blokowisku lat 70. bezimiennej „córki Marii i Stanisława”, niezaskakujące czytelników jedynej jak dotąd, wydanej przed kilku laty powieści Chomątowskiej. Różne perspektywy książki spotykają się w finale: blokowiska przetrwają jeszcze kilkadziesiąt lat, tyle, co kotwienia i klamry, którymi łączono płyty, ale wiadomo już, że nie są rozwiązaniem ani dla pojedynczej rodziny, która nie ma szans się tam zakorzenić, ani dla miast w żadnym z krajów świata. Nie są jednak tym rozwiązaniem również „deweloperskie” osiedla domów jednorodzinnych jak spod sztancy. Czy zdołamy wymyśleć kolejny wielki projekt?
O książce Beaty Chomątowskiej „Betonia. Mieszkanie dla każdego” (Wydawnictwo Czarne, 2018) oraz powieści Wacława Holewińskiego („Pogrom 1905”, Wyd. Zysk i S-ka, 2018) – w najnowszym wydaniu tygodnika „Sieci”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/397358-dom-dla-towarzysza-modulora