Na nowe „Dziecko Rosemary” trafiłem późnym wieczorem w Polsacie. To nakręcony przed czterema laty dwuodcinkowy miniserial Agnieszki Holland. Zacznę od oryginału, ważnego dla mnie, jak dla wielu obywateli świata. Film Romana Polańskiego udało mi się obejrzeć w latach 70. bez wiedzy, co będzie na końcu. Niestety sam będę musiał spoilerować. Ostrzegam.
O tym klasycznym horrorze z 1968 r. ze świetną Mią Farrow powtarza się rzeczy mało sensowne. Krytycy (kiedyś o dziwo i sam Polański) twierdzą czasem, że nie wiadomo, czy chodzi o opowieść o prawdziwym osaczeniu kobiety przez satanistów, czy o jej chorobę psychiczną. Ale przecież kamera obiektywizuje zdarzenia. Owszem, bywa, że współczesne filmy pokazują coś, co jest produktem wyobraźni bohatera, ale tu wiele faktów ma taką naturę, iż nie da się ich przypisać halucynacjom Rosemary, choćby zgony osób, które próbują jej pomóc. Film Polańskiego to adaptacja niemal w skali jeden do jednego powieści Iry Levina, precyzyjnej układanki zdarzeń. Nie ma tam cienia sugestii, że to się nie dzieje naprawdę, tylko w głowie Rosemary.
Te frazesy biorą się stąd, że komentatorzy nie mogli zaakceptować tak chłodnego wywodu o udziale diabła w naszym życiu. Tylko że na tym polegają takie filmy – ateizm reżysera, pytanie, czy to narracja serio, czy zabawa metafizyką, nie mają tu nic do rzeczy.
Z kolei moi konserwatywni znajomi pomawiali film o satanizm, wraz z teoriami o karze bożej na ekipę i na Polańskiego (śmierć jego żony). Nawet Krzysztof Kłopotowski to powtarzał. Tymczasem nie ma tu żadnego poparcia dla diabła, który jest i pozostaje złem. Końcowe przejście Rosemary „na jego stronę” bierze się wyłącznie z instynktu matczynego – to główny paradoks powieści i jej adaptacji. Towarzyszyły temu brednie o udziale w filmie lidera satanistów Sandora LaVeya. Pan LaVey sam to wymyślił, a naiwniacy upowszechniali. Aktor grający pokazanego przez chwilę diabła nazywał się Clay Tanner.
To świetnie skonstruowany film o tajemnicy. Niestety oglądając wersję Holland, pytałem, po co powstała. Tak jest zwykle z remake’ami. Czy po to, aby Guy, mąż Rosemary, był nie aktorem, ale anglistą? A ona miała ciemną skórę (Zoe Saldana z „Avatara”)? I żeby byli Amerykanami w Paryżu, co niby komplikuje akcję, ale nie zostaje wykorzystane do niczego atrakcyjnego?
Ba, zmiany są na gorsze. Casavetowie, demoniczni sąsiedzi, byli u Levina i Polańskiego staruszkami, co dodawało akcji zabawnego pieprzyku. Tu są prawie młodzi (Roman – Jason Isaacs, Lucjusz Malfoy z „Harry’ego Pottera”) i nie jest to wartość dodana. Ofiary giną za to zgodnie z konwencją nowych krwawych horrorów, co notabene ostatecznie podważa teorię zwidów Rosemary. Ale to konwencja wyświechtana. U Polańskiego było coś zimnego i nieskazitelnego. Tajemnica przy pozorach spokoju i dobrych manier. Dlatego ten film się pamiętało. W takich widzach jak ja największą grozę budzi to, co niedopowiedziane i niepokazane.
Myślałem, że Holland doda jakąś myśl. Są recytacje w obronie autonomii ciała Rosemary, gdy odmawia się jej należytej medycznej opieki. Ale ten „progresywny” kierunek prowadzi donikąd, bo bohaterka broni swego nienarodzonego dziecka i nie staje się aborcyjną aktywistką. Film za to gubi coś delikatnego. Katolicka tożsamość kobiety czyniła inwazję szatana na nią szczególnie paradoksalną. No ale dziś trudno to oddać. Może są dzieła przynależne do swoich czasów?
Zastanawiam się, czy był kiedyś remake, który mnie zachwycił. Ale to materia na inny tekst.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/396956-zaremba-przed-telewizorem-diabel-agnieszki-holland