„Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego wejdzie do kanonu światowej kinematografii. To kino absolutnie spełnione. Romans godny porównania do „Casablanki”, a przecież wkomponowany w ponury stalinizm, i do tego celebrujący polską ludową muzykę. To bardzo polski film, zarazem opowiedziany uniwersalnym językiem, trafiającym do widza na każdej szerokości geograficznej. Poetycki i tak bardzo przyziemny. Przygnębiający i zarazem metafizycznie poruszający, ostatnim ujęciem powiewu wiatru. Wiatru, symbolizującego wolność ludzkiej duszy.
Dobrze, że Pawlikowski dostał Oscara za „Idę” w tak dojrzałym wieku. Nie dał się skusić Hollywoodowi i pozostał twórcą autorskim. Zatopionym w polską szkołę filmową. Godny porównania do Andrzej Wajdy w szczycie jego dokonań. Każdy kadr w jego filmie coś znaczy. Napisany wspólnie z nieżyjącym już Januszem Głowackim i Piotrem Borkowskim scenariusz nie zawiera niepotrzebnych scen i dialogów. Ba, część tego zjawiskowego romansu jest opowiedziana za pomocą ludowych pieśni.
To właśnie pieśń zespołu Mazowsze o dwóch serduszkach definiuje historię miłości beznadziejnej. To miłość niemożliwa do spełnienia. Łapiąca w pułapkę i nie wypuszczająca, mimo swojej toksyczności. Tomasz Kot wciela się w pragnącego wyrwać się na zachód muzyka. Odkrywa talent prostej dziewczyny ze wsi ( wielka kreacja Joanny Kulig), w której prędko się zakochuje. To jednak nie jest romantyczna, wyjęta z romansideł miłość. Nie ma tutaj żadnego kupidyna pokonującego żelazną kurtynę swoją strzałą. To nie Zimna Wojna między zachodem i wschodem uniemożliwia kochankom spełnienie. Zimna wojna rozgrywa się w ich sercach. Hamuje ich i napędza. Niszczy i wyzwala.
Zazdrość, skrywane za maską żale, nieumiejętność poradzenia sobie z sukcesem, poczucie wiecznego wygnania- to wszystko nie pozwala im na pełnie szczęścia. Nieważne czy są ze sobą w Warszawie czy w Paryżu. Pełnia miłość pojawia się tylko w czasie rozłąki. Melodramat jest dziś najbardziej nadużywanym słowem w opisach filmów. Pawlikowski nakręcił pełnokrwisty melodramat. Ta miłość od samego początku jest naznaczona zdradą. Zarówno tego, który opuszcza ukochaną uciekając do wolnego świata, jak i tej, która donosi na niego komunistycznym służbom.
Zniewolenie i tak się pojawia. Dotyka kochanków duchowo i fizycznie. Paradoksalnie wybierają je, by poczuć istotę miłość. Jej burzącą wszystkie mury siłę. Ale miłość bywa przecież autodestrukcyjna. Pawlikowski świadomie utkał film nie tyle z realizmu, ile pewnych wyobrażeń o stalinowskiej Polsce.Bliżej mu do włoskiego neorealizmu niż dokumentalnego kina, z którego jest również znany mieszkający wiele lat w Anglii reżyser. Odrażający komunistyczni aparatczycy ( świetni Borys Szyc i Adam Woronowicz) są schematyczni i wyjęci z dzieł popkulturowych. Pawlikowski tego nie ukrywa, ocierając się otwarcie o klasyczne sceny z wczesnego kina Wajdy. Łukasz Żal genialnymi zdjęciami nadaje jednak wszystkiemu osobistego wymiaru. „Zimna wojna” to najbardziej osobiste dzieło Pawlikowskiego. Zadedykowane rodzicom.
Spływający potem i kilkudniowym zarostem, rewelacyjny Tomasz Kot jest wyjęty z kina noir. W paryskim barze klubie jazzowym brakuje tylko jego głosu z offu. Kulig to zaś z jednej strony gwiazda polskiego folkloru, a z drugiej demoniczna femme fatale z tanich powieści detektywistycznych. Pawlikowski brawurowo to wszystko łączy, za co został nagrodzony za reżyserię w Cannes. Słusznie. Nakręcił arcydzieło melodramatu.
6/6
„Zimna Wojna”, reż: Paweł Pawlikowski, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/396884-zimna-wojna-hipnotyzujacy-obraz-beznadziejnej-milosci-ten-film-stanie-sie-legendarny-recenzja