Uważam „Tango” Sławomira Mrożka za jedną z największych, najcelniejszych i najinteligentniejszych sztuk, jakie napisano w historii. Sztukę, która będąc wyśmienita w swoim gatunku – groteskowej opowiastki – stanowiła jednocześnie podsumowanie czasów stawiając pytania o granice postępu, o obecność bądź nieobecność idei, o to w jakim kierunku zmierza świat. Podróż na nową inscenizację do Torunia, w ramach jurorowania na festiwalu Klasyka Żywa, nie sprawiło mi więc przykrości. Na dokładkę nie ma chyba piękniejszego miasta niż Toruń.
Kiedy jednak znalazłem się w urokliwym budyneczku toruńskiego Teatru im. Wilama Horzycy, odezwał się dzwonek ostrzegawczy. W programie teatralnym teksty Jana Hartmana i dziennikarza Newsweeka Rafała Kalukina. Doraźna publicystyka dotycząca fenomenu prawicowego skrętu części polskiej młodzieży. Bo Artur, jeden z bohaterów buntował się z pozycji konserwatywnych przeciw swojej rozmemłanej rodzinie. Ta publicystyka jest pisana z perspektywy głęboko zaniepokojonych oponentów, więc skrajnie jednostronnie, ale ważniejsze było dla mnie co innego. „Tango” nie jest opowieścią o konkretnym politycznym zjawisku, choć oczywiście jakoś się z różnymi zjawiskami kojarzy i wiąże. Kto chce wystawiać tę sztukę po to aby wspierać tezy Hartmana czy Kalukina, idzie na łatwiznę, a sam dramat musi upchnąć kolanem.
Poza tym w programie cytaty z Zygmunta Baumana, Jacka Kuronia. Oto codzienność polskiego teatru, szczególnie na prowincji. W taki sposób pojmuje on swoją artystyczność i uniwersalność. Jednocześnie słychać cały czas, że jęczy podobno pod butem pisowskiego dyktatu, rzekomej rewolucji kulturalnej.
Piotr Ratajczak płodny reżyser postanowił Mrożka poprawić i uatrakcyjnić. Dostosować do współczesności. Widziałem wcześniej siedem inscenizacji „Tanga”, lepszych, gorszych. Były różne, na przykład Jerzy Jarocki stępił w Teatrze Narodowym komediowe ostrze, potraktował bardziej serio kontestacyjne pozy Stomila. Ale zarazem każdy z reżyserów uznawał, że nadmiernych udziwnień nie ma co stosować, bo Mrożek wymyślił własny świat i jest on sam w sobie bezkonkurencyjny. Ratajczak postanowił być mądrzejszy. Współczesny.
Stąd nie dziwne a dziwaczne sceny zbiorowe mające być metaforami poszczególnych stanów w jakim znajduje się rodzina Stomila i Artura. Witają nas już na samym początku jej członkowie nie siedząc przy kartach, ale gibając się na scenie. Potem też sięgać się będzie kilka razy po ten wątpliwy środek artystyczny – taniec, piosenki.
Równocześnie wpleciono trochę aluzji do polskiej rzeczywistości po 1989 roku. Stomil to dawny działacz opozycji, który zamiast przeprowadzać jak w tekście pusty eksperyment, recytuje nam „Pana Cogito” Herberta i chyba fragmencik tekstu publicystycznego Marcina Króla. Nie ma to żadnego scenicznego sensu, jest sprzeczne z akcją przed i po, a pomimo stosowania technik z teatru absurdu, „Tango” ma jednak akcję i jest bardzo intelektualnie spójne. Tu reakcje postaci po eksperymencie zaprzeczają temu, co się zdarzyło przed chwilą. Ale chodzi zdaje się o jakąś bałamutna tezę socjologiczno-polityczną. O przypomnienie etosu. No dobrze, ale po co używać do tego Mrożka i faszerować wtrętami jego dzieło?
Wprawdzie i Jarocki wprowadził do sceny eksperymentu fragment z Eliota, ale to się bardziej komponowało. O sztuczkach Ratajczaka piszę z żalem, bo tam gdzie postaci rozmawiają ze sobą językiem Mrożka, tam jest to nawet interesujące – jak w dyskursach Artura (Arkadiusz Walesiak) z Alą (Joanna Rozkosz), której tłumaczy, dlaczego konwenanse są korzystne dla kobiet. Albo w scenach podsycania zazdrości Stomila (Paweł Kowalski) o romans Eleonory z Edkiem. Aktorzy grają poprawnie, podają czytelnie tekst, co było problemem choćby w „Sędziach” w teatrze nowohuckim. Potrafią nas zaciekawić, przekonać, czasem rozbawić. Przedstawienie ma jedną szczególnie dobrą rolę – Edka, Tomasza Mycana. Ale choćby Michał Marek Ubysz w roli Wuja Eugeniusza też daje z siebie wszystko.
Niestety, czym bliżej końca, tym mania uaktualniania staje się coraz bardziej dojmująca. To już nie historyczne aluzje, to zamiana „Tanga” w kabaret w stylu Pożaru w Burdelu. Próbując zmusić Stomila do nałożenia gorsetu, Wuj Eugeniusz gania go na przemian z biało-czerwoną flagą, kosą i krzyżem. Mrożek napisał swoją sztukę w latach 60., odnosił ją bardziej do Europy niż Polski. Potem Edek zagadnięty przez Alę o swoje zasady, najpierw odczytuje te z tekstu sztuki („Ja cię kocham, a ty śpisz), ale potem recytuje także: „Bóg honor ojczyzna”. Co czyni z niego zupełnie inną postać niż ta, którą napisał Mrożek, ale co pozwala mu wystąpić w finale w czarnej koszuli faszysty. Proroczy lęk Mrożka przed nagą siłą w jej różnych odmianach zostaje zmieniony w felieton .
Finał przynosi kompletne popsucie jednej z najlepszych scen, jakie napisano kiedykolwiek w teatrze. Ucina się spory kęs tekstu, nie ma tańca Edka z Wujem, zamiast tego są zbiorowe pląsy w takt świetnej skądinąd piosenki Ciechowskiego „Nieustanne tango”. Pląsy symbolizują zniewolenie. Ale to mało, reżyser nie dowierza inteligencji widzów, więc wali jeszcze grubszą kreską. Edek przemawia przez mikrofon wygłaszając kwestie, jakie kojarzą się Ratajczakowi ze współczesną prawicą. Wyobraźnię zastępuję cep płaskiego, schematycznego pamfletu.
Taka jest rzeczywistość znacznej części polskich teatrów. Mogę tylko współczuć obecnej na sali szkolnej wycieczce. Czy ci młodzi ludzie będą wiedzieli co tu jest z Mrożka, a co z Pożaru w Burdelu? Ogarnia mnie żal wobec takiego barbarzyństwa związanego z zapałem politycznym. Jak rozumiem część teatralnego środowiska siedzi wciąż na barykadzie. A zespół Teatru Horzycy miał przecież wszelkie dane żeby wystawić ciekawe „Tango”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/396637-nadal-mrozek-czy-pozar-w-burdelu-o-torunskim-tangu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.