Raz na jakiś czas pojawiają się filmy, których z uwagi na ich ideologiczną wymowę nie można opisać bez zdradzania fabuły i finału. Taki jest hollywoodzki debiut Włocha Paola Virzìego „Ella i John”. Jeżeli nie chcecie więc znać finału tej historii, nie czytajcie mojej spoilerowej recenzji.
Tekst zawiera spoilery.
Autor włoskich hitów, jak „Zwariować ze szczęścia”, kultowe dla Amerykanów kino drogi zmieszał z modnym tematem starości i umierania. Drugi „Choć goni nas czas” albo „Szmidt”? Nie, bo to twórca europejski, któremu brak amerykańskiego optymizmu. Helen Mirren i Donald Sutherland wcielają się w stare małżeństwo wyrywające się spod opieki dorosłych dzieci. Dziadkowie swoim starym RV nazwanym „leisure seeker” („poszukiwacz odpoczynku”) mkną przez Amerykę, wprost na Key West. Przeżywający drugą aktorską młodość (jakże inny jest w serialu „Trust”!) Sutherland gra emerytowanego profesora literatury, zakochanego w Erneście Hemingwayu. Zawsze chciał zobaczyć jego dom na pięknej Florydzie. Teraz ma ostatnią szansę. Cierpi na zaawansowane stadium alzheimera. Jego oddana i kochająca żona też nie ma wiele czasu. Kolejne jej organy zjada nowotwór.
Para wyłącza telefon komórkowy, odcina się od przeszłości i mknie w ostatnią drogę. Pokonuje własne słabości, okazując sobie dowody prawdziwie dozgonnej miłości, opartej na poświęceniu, wyrzeczeniach, zaprzeczeniu samemu sobie. Pod tym kątem film Virzìego porusza. Włoch bez taniej ckliwości pokazuje dojrzałą i pełną miłość. Sutherland jako popadający w mrok ograniczeń własnego umysłu subtelny intelektualista rozdziera serce. To wspaniała kreacja, która nie wybrzmiałaby bez kapitalnej Mirren. Jej bohaterka to twarda kobieta. Mimo niewyobrażalnego fizycznego cierpienia do końca pielęgnuje ukochanego mężczyznę. Poruszający obraz małżeńskiego poświęcenia jest zatopiony w lekkim komediowym sosie.
UWAGA SPOILER.
A jednak finał jest złowieszczy. Virzì nakręcił lekką wersję głośnej „Miłości” Hanekego. O ile film austriackiego pesymisty był głęboką, złożoną filozoficzną dysputą o eutanazji, o tyle Włoch z irytującym infantylizmem mówi, że każdy ma prawo do zakończenia życia, gdy uzna, iż traci godność. Puszcza w tle wolnościową „Me and Bobby” Janis Joplin, zaznaczając przy tym istotę samobójstwa Hemingwaya. „Czy to już niebo”- pyta swoją żonę John patrząc na karaibskie morze. Włoski reżyser tak pokazuje ucieczkę staruszków. Jako ucieczkę od życia wprost do nieba, do którego można dostać się przez samobójstwo. John w przypływie chwilowo niezakłóconej chorobą świadomości apeluje do żony, by zostawiła w jego ręku karabin i położyła palec na spuście. Jak jego ukochany pisarz, chce odejść z przytupem.
Wiele było filmów dotykających tematu eutanazji czy samobójstwa. Żaden jednak nie był tak „lekki i zwiewny”. Zabawny, wzruszający i ukazujący samobójstwo (przez brak legalnej eutanazji) jako prawo wyboru. Wszystko ukazane jest bez krzty wątpliwości z dotykających tematu eutanazji „Za wszelką cenę” Clinta Eastwooda czy „Jack, jakiego nie znacie” Barry Levinsona.
Ta słodko-gorzka komedia jest silnym i jednoznacznym ideologicznym manifestem przekonującym, że świadoma eutanazja wynika z miłości do cierpiących. Ba, jest ona też wybawieniem dla rodziny wolnej od patrzenia na upokarzające cierpienie rodziców. Samobójstwo głównych bohaterów, którym mamy przyklasnąć jako widzowie nie wynika tylko z chęci uniknięcia cierpienia (Ella odrzuca świadomie terapię onkologiczną), ale również z wygody dzieci. Śmierć śmierdzi i brzydko wygląda. „Kiedyś będziecie nam wdzięczni i zrozumienie”- pisze w liście do dzieci kobieta. Trudno, by chrześcijanin widzący istotę cierpienia taką wizję zaakceptował.
Tragikomedia Virziego pokazuje też, że proeutanazyjna narracja wchodzi gładko do popkultury. Bardzo podstępnie. W „Ella i John” widzimy piękną miłość. Czystą i przejmującą. Co jest koroną tej miłości? Najwyższego poświęcenia i wypełnienia małżeńskich zobowiązań? Eutanazja.
W amerykańskim kinie kierowanym przecież również do dużej części widzów chrześcijańskich, z komercyjnych powodów unikano tak ujętej tematyki. Widać jednak jak szybko i zdecydowanie do popkultury wszedł wyłącznie pozytywny wizerunek osób LGBT. Czy teraz czas na kolejny krok w marszu przez instytucje wytyczony przez Antonio Gramsciego? Cóż, jego rodak na pewno taki kroczek zrobił. Na jankeskiej ziemi.
„Ella i John”, reż. Paolo Virzì, dystr: UIP
-
Polecamy nowy numer największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce - „Sieci”, w sprzedaży od 28 maja br., także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji internetowej www.wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/396509-naszpikowany-ideologicznie-ella-i-john-dowodzi-ze-marsz-przez-instytucje-gramsciego-wszedl-w-nowa-faze
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.