Choć Maciej Pawlicki jest stałym współpracownikiem tygodnika „Sieci”, to z powstawaniem filmu „Legiony” nie mamy nic wspólnego. Trzymamy jednak za niego kciuki! Szkoda, że nie zobaczymy tego dzieła na 100-lecie niepodległości, ale dobrze, że - jak wszystko wskazuje - jednak zobaczymy. Żołnierzy, którzy od 1914 roku bili się o niepodległość Polski, którzy przez 20 lat budowali później II Rzeczpospolitą, a potem często zginęli zamordowani w Katyniu, nie możemy zapomnieć. Tym bardziej, że to historia „Legionów” to opowieść, jakich nam brakuje - o wielkim sukcesie.
Panowie Adam Borowski i Maciej Pawlicki, twórcy koncepcji filmu, we wrześniu ubiegłego roku tak opowiedzieli czytelnikom tygodnika „Sieci” o pomyśle na scenariusz:
Maciej Pawlicki: Pomysł jest prosty. Nie będzie to film o generałach, nawet nie o Józefie Piłsudskim, ale o tamtym pokoleniu. O tych młodych chłopakach, którzy wtedy rzucili wszystko na stos, poszli walczyć. Którzy musieli tę Polskę nie tylko wyszarpać, ale też w wielu głowach odtworzyć. Bo, o czym dzisiaj nie chce się pamiętać, bardzo wielu ówczesnych Polaków, po latach zaborów i nieudanych powstań, nie odczuwało potrzeby powstania własnego państwa.
Adam Borowski: Tych bitew i potyczek było dużo, szlak bojowy ogromny, ale wszystkiego pokazać się nie da. Skupiamy się wiec na trzech zasadniczych bitwach. Pierwsza, zimowa, pod Łowczówkiem, tuż przed Bożym Narodzeniem 1914 roku. Tam legioniści pokazali klasę, hart ducha, bojowość, dyscyplinę żołnierską. Bo oni już prawie odchodzili, mieli się wycofać, kiedy spadła na nich rosyjska nawała. Oni ten atak wytrzymali. Następnie chcemy pokazać tę słynną szarżę pod Rokitną, która może nie była wielka, ale w legendzie polskiej bardzo była żywa. Komunistom udało się ją zatrzeć w pamięci, choć swego czasu była przyrównywana do tej spod Samosierry. Teoretycznie nie powinno to się udać, nie mieli prawa przejść przez cztery rzędów okopów rosyjskich, a oni przeszli. Choć na szczyt dotarło tylko dwóch nie draśniętych ułanów. Musieli zjechać z powrotem, ale Rosjanie przestraszyli się tej szansy, uznali iż ta pozycja jest nie do utrzymania i odstąpili.
Adam Borowski: Bo do legionów poszły dwa uniwersytety, Akademia Sztuk Pięknych, szkoła medyczna. Kadra oficerska legionów to byli giganci, którzy potem stanowili elitę II Rzeczypospolitej, nie tylko wojskową, ale intelektualną, administracyjną. W Legionach byli oczywiście przedstawiciele wszystkich warstw, chłopów i robotników także. Ale bez wątpienia kadra wyróżniała się inteligencją, wykształceniem. I to w filmie staramy się pokazać.
Maciej Pawlicki: Nasz główny bohater jest człowiekiem z którym wspólnie w ten świat wchodzimy, razem odkrywamy tę wspólnotę. Główni bohaterowie oparci są na prawdziwych postaciach.
Adam Borowski: Jednym z bohaterów jest Stanisław Kaszubski „Król”, królewiak, który z czasem znajduje się w niewoli rosyjskiej. Uznany za poddanego rosyjskiego, a więc formalnie zdrajcę, zostaje powieszony, jego mogiłę Kozacy rozdeptują kopytami swoich koni. Może ocalić życie za cenę powrotu do armii rosyjskiej – odmawia.
Maciej Pawlicki: Dla naszego bohatera ten moment jest przełomowy, pokazuje mu sens tego, co robią legioniści. Ale stop! Więcej o scenariuszu mówić nie powinniśmy.
Film to sztuka trudna, nigdy nie ma gwarancji, że dzieło się uda. krytyka bywa mobilizująca, a każdą uwagę warto rozważyć. Jednak pogarda z jaką próbuje opisać założony przez Niemców dla Polaków tabloid, szokuje i zasmuca.
Zobaczcie Państwo sami:
W tekście podpisanym przez Barbarę Burdzy czytamy:
Ileż to już było filmów, które miały stać się hitami przedstawiającymi największe wydarzenia w historii Polski, a okazały się kitami?! Jak ustalił „Fakt”, w ostatnich tygodniach Polski Instytut Sztuki Filmowej wypłacił 4 mln zł dotacji na film „Legiony”.
Ta fraza o „filmach, które miały być hitami przedstawiającymi największe wydarzenia w historii Polski” pobrzmiewa nutą, że historia Polski nie jest warta prób opisania. Bo dlaczego „Fakt” dostrzega w tym materiale tylko te produkcje, które (zresztą w jego ocenie) się nie udały, a nie wspomina o tych, które się udały?
Dalej mamy przywołanie „Smoleńska”, którego Pawlicki był producentem, a także opinii literackiej wystawionej scenariuszowi przez Ernesta Brylla:
Ten scenariusz w obecnym kształcie nie ma w sobie dramatycznej opowieści o Legionach, o budzącej się ze śmiertelnego snu Polsce”.
No cóż, przekonamy się. Ale sugerowanie na tym etapie, że „Legiony” to „kolejny kit za fortunę”, wydaje się w żaden sposób nie uzasadnione.
Trudno mi się odnieść do zarzutów o zawyżone w projekcie koszty filmu, ale nie zauważyłem, by „Fakt” tak prześwietlał każdą produkcję dotowaną przez PISF. Zresztą, niewątpliwie PISF ma narzędzia by te wyliczenia sprawdzić i ewentualnie skorygować.
Całość publikacji „Faktu” zostawia czytelnika z natrętną myślą, że kapitał wydawcy ma jeszcze większe znaczenie niż myśleliśmy. Ani jednego zdania, ani jednego słowa, że polska historia jest dramatycznie słabo sfilmowana, że podjęcie wyzwania jakim jest nakręcenie filmu o „Legionach”, to coś godnego wsparcia i pochwały.
Szokuje ta pogarda z jaką założona przez Niemców gazeta podchodzi do filmu o polskich „Legionach”.
Ale czy powinniśmy się dziwić? W końcu mamy już niemiecki film „Nasze matki, nasi ojcowie”, po cóż nam więc polskie filmy o historii?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/394397-szokuje-ta-pogarda-z-jaka-zalozona-przez-niemcow-gazeta-podchodzi-do-filmu-o-polskich-legionach