Kiedy zobaczyłem „Płytki grób” Brytyjczyka Danny’ego Boyle’a (kino Kultura, lata 90.), miałem wrażenie złapania pana Boga za nogi. To jest coś, co oddaje ducha naszych czasów, powiedziałem sobie.
Wiele lat później pokłóciłem się z Łukaszem Adamskim o to, że nazwał „Płytki grób” komedią. Nie kwestionuję, że film zaczyna się jak komedia, mocno zakręcona, a od pewnego momentu makabryczna. Ale ta opowiastka, a może przypowiastka, o trójce młodych ludzi, którzy próbowali być wolni, ale robili to kosztem śmiania się ze świata, aż świat ich doświadczył pokusą, jest nie tylko komedią. Wpychanie Boyle’a w gatunkowe ramy niewielki ma sens. A czym jest młodsze o dwa lata od „Płytkiego grobu” „Trainspotting”?
Odnośnie do pokazywanego na HBO serialu „Trust” 61-letni dziś reżyser nie musi się nam obu tłumaczyć, co nakręcił. To prawdziwa historia, bez wątpienia opowiedziana serio, choć z groteskowymi wstawkami. Co więcej, o ile Ridley Scott dokonał w kinowych „Wszystkich pieniądzach świata” skrótu historii porwania wnuka nafciarza Paula Getty’ego we Włoszech, o tyle Boyle postawił na modny ostatnio serialowy nurt: żmudnej pracy nad faktami, z gwarancją, że lwia część szczegółów jest odtworzona z paradokumentalną dokładnością.
Nie wiem, czy to gwarancja pewna. Ale np. „American Crime Story” najpierw o procesie O.J. Simpsona, potem o zabójstwie Gianniego Versace oglądało się z zapartym tchem także i z tego powodu. Tu zaś znać rękę innego mistrza, scenarzysty Simona Beaufoya.
Dlaczego nagle historia o Gettych z 1973 r. aż dwa razy w tym samym momencie? Kiedyś w tym samym roku pojawiły się dwa filmy o Trumanie Capote czy dwa seriale o rodzinie Borgiów. Tu mamy całkiem różne utwory. Twórcy serialu postawili na obszerną epopeję, cofającą się w czasie i znów pomykającą do przodu. Trzeba być uważnym, żeby zapanować nad fabularnymi szkatułkami.
I nad stylistyką rozedrganego szaleństwa Boyle’a, przecież jednak ujętą w karby precyzyjnej opowieści.
Jest w tym duch czasów. Myślimy sobie o zderzeniu twardego konserwatyzmu potentata pilnującego swoich pieniędzy z pogubioną kontrkulturą uosabianą tu przez jego młodziutkiego wnuka, a poniekąd i syna. Ale co to za konserwatyzm człowieka utrzymującego w domu regularny harem, który, owszem, zwalcza narkotyki, bo są przeciwne efektywności, ale swoją kochankę zmusza do aborcji? Czy potomkowie Getty’ego mogli być kimś innym niż nieszczęśliwymi wykolejeńcami.
Patrzymy z przerażeniem na rzeczywistość Włoch, gdzie można bezkarnie porwać czy zabić, państwo jest teoretyczne, a całe połacie kraju pozostają we władaniu obrzydliwych bandziorów. Zderzone z uładzonym światem anglosaskim są koszmarem. Ale czy rzeczywistość „dworu Getty’ego ” jest tak zasadniczo lepsza? A co z opowieścią szefa ochrony milionera (świetny Brendan Fraser) o bogaczach wypychających innych z samolotu? Czy wreszcie negocjacje dziadka z mafiosami nie są spotkaniem światów bliższych sobie, niżby się zdawało?
A zarazem ten film nie popada w publicystyczne kalki. Jest bezbrzeżnie smutny, czy obserwujemy ból matki (Hilary Swank), czy bolesne dojrzewanie jej syna, „złotego hippisa” (Harris Dickinson), czy ciche bohaterstwo włoskiego chłopca, który z oprawcy zmienia się w kogoś, kto próbuje ratować rówieśnika. Nawet Paul Getty senior nie jest z tej zadumy wyłączony. Donald Sutherland to potwór, który płacze. Bardziej skomplikowany niż tylko skąpy Getty u Ridleya Scotta. Bo takie jest prawo mądrego serialu.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/394104-zaremba-przed-telewizorem-smutna-rodzina-gettych
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.