W swoich peregrynacjach związanych z festiwalem „Klasyka Żywa” zawędrowałem do warszawskiej sali Przodownik. To jedna ze scen Teatru Dramatycznego. Mała scena, aktorzy grają na poziomie pierwszego rzędu. Premiera „Mężczyzny”, mniej znanej sztuki Gabrieli Zapolskiej z 1901 roku miała miejsce przed dwoma miesiącami. I od razu uwaga: to teatr jaki lubię. Teatr, który na szczęście istnieje i istnieć powinien.
Mówi się o czymś takim „teatr mieszczański”. Choć Anna Gryszkówna, aktorka którą całkiem niedawno oglądałem w „Matce Courage i jej dzieciach” w Teatrze Narodowym jako świetną Katrin, nie jest więźniem żadnej konwencji. Tu jako reżyser dostosowała konstrukcję, układ scen do naszych czasów, tak że niektóre z czysto realistycznych stają się skrótami, małymi metaforkami. Chyba trochę podrasowała język na jeszcze bardziej współczesny (choć Zapolska wielu takich korekt nie potrzebuje, jest przeraźliwie dzisiejsza). Dodała odrobinę efekcików, choćby hologramy wyrażające marzenia bohaterek. Ale ten bardzo spójny, półtoragodzinny spektakl nie przestał być po prostu ciekawą opowieścią. Dużo to? Mało?
Od razu musi paść pytanie o wymowę sztuki, świetnie napisanej i przekonującej skądinąd, ale wybitnie antymęskiej. Trzy kobiety kręcą się wokół dziennikarza Karola, który staje się stopniowo symbolem wszelkich ułomności: braku stałości i powagi, niewierności i zdrady. To interesujące, bo ostatnio nastąpił pewien renesans Zapolskiej, co zaowocowało kilkoma dobrymi inscenizacjami. I trudno się ustrzec wrażeniu, że pisarka w wielu swoich utworach pytała o zasady rządzące związkami męsko-damskimi. Widzianymi nie tylko przez pryzmat wszechobecnej Dulszczyzny.
Prawda, wiele razy wyrażała przekonanie, że wszelkie decyzje dokonują się w cieniu systemu, który sprzyja mężczyznom, faworyzuje ich. Tak jest i tutaj, to przekonanie przebija zwłaszcza przez wypowiedzi Julki, starszej siostry, nazywanej wprost feministką. A z drugiej strony pełno też u Zapolskiej moralistyki, braku zgody na niewierność, na marnowanie życia ludziom przez innych ludzi. W ostateczności także i tu Karol jest piętnowany za brak poczucia obowiązku. Co wynika jednak z męskiej natury i na co Zapolska w ostateczności nie znajduje rady. Taki to feminizm.
Zresztą jak się wsłuchać w tekst, można tę sztukę czytać na kilka sposobów. Bo czy jest uniwersalna recepta na uczucie lub jego brak? A co to w ogóle jest to uczucie, pyta Zapolska.
Klarowne, przenikliwe daje pole aktorom. Może najwięcej uwagi, bo tak to napisała autorka, przyciąga rezonująca, wielobarwna Julka Agaty Wątróbskiej. Ta świetna aktorka komediowa i nawet kabaretowa, ale tu jest powściągliwa, inteligentna, to poniekąd przewodniczka publiki po tym świecie.
Ale dorównuje jej, co wypada odnotować z radością, Karolina Charkiewicz, studentka Akademii Teatralnej, jako jej siostra Elka, przegrana pomimo młodzieńczego wigoru. Charkiewicz z nieskomplikowanej bohaterki krzesze masę komplikacji. Małgorzata Klara wnosi do przedstawienia swoją klasę jako Nina, porzucona żona głównego bohatera. Niedawno wiedzieliśmy tę samą Klarę w telewizyjnej „Żabusi”. To aktorka jak gdyby stworzona do grania Zapolskiej.
Krzysztof Ogłoza jako Karol ma głos bardzo podobny do Adama Woronowicza to moja pierwsza uwaga. Ale i on jest równorzędnym partnerem pań jako winowajca – bardzo dobrze, że nie popada w groteskową przesadę i nawet broni swojego bohatera. Przyjemnie się ogląda teatr dający aktorom okazję do zarysowania ciekawych postaci. A nam powód do myślenia o ludzkiej naturze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/393908-mezczyzna-zapolskiej-w-dramatycznym-strasznie-antymeskie-ale-warto