Fragment książki
W ramach wielkiej operacji „Market-Garden” alianci zamierzali wojskami powietrznodesantowymi opanować kilka strategicznych mostów na licznie występujących na obszarze Holandii kanałach i rzekach: Moza, Wall i Górny Ren. Następnie pancernym klinem planowano przebić korytarz po linii: Eindhoven–Son–Veghel–Grave–Nijmegen– Arnhem, by jeszcze we wrześniu 1944 roku znaleźć się na terenie Rzeszy. Błyskotliwy w swej koncepcji plan marsz. Montogomery’ego zakładał, że dzięki tej ofensywie wojska sojusznicze zajmą niemieckie Zagłębie Ruhry, a wojna zakończy się jeszcze w 1944 roku. Na projekcie wszystko wyglądało znakomicie. Wydawało się wręcz, że amerykańscy, brytyjscy i polscy spadochroniarze lecą na pokojowe ćwiczenia, a nie na niebezpieczną wojenną operację. Ale wielki entuzjazm aliantów psuł Sosabowski, który na naradach i odprawach powtarzał aż do znudzenia: „A Niemcy, co z nimi? Co z Niemcami?”. Tak wyartykułowane uwagi najczęściej pozostawały bez odpowiedzi, a wyżsi dowódcy alianccy w dalszym ciągu byli pewni zwycięstwa. Nie martwili się o niemieckie wojska, które mogą znaleźć się w strefach zrzutów spadochroniarzy. Nie zauważali też odległości, jaką do teoretycznie zdobytych mostów miały pokonać brytyjskie czołgi.
I tak w połowie września 1944 roku żołnierze 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej zamiast do walczącej Warszawy polecieli na pola i wrzosowiska Holandii. 17 września rozpoczęła się cała operacja i pod Arnhem desantowali się żołnierze 1 Dywizji Powietrznodesantowej. Drugiego dnia na północnym brzegu Renu wylądował pierwszy rzut szybowcowy brygady Sosabowskiego (łącznicy, artylerzyści i siedem armat), a dzień później drugi rzut szybowcowy Polaków. Według planu również 19 września na południe od Arnhem miał być desantowany rzut spadochronowy 1 SBS, ale z powodu mgły na lotniskach w Anglii kilkakrotnie przesuwano start spadochroniarzy Sosabowskiego. Ostatecznie dopiero po południu 21 września polska brygada została zrzucona nieopodal Driel na południowym brzegu Renu. Już po lądowaniu okazało się, że nie ma promu, którym polscy żołnierze mogliby dostać się na drugą stronę rzeki i wspomóc uwikłanych w ciężkie walki Brytyjczyków. Brakowało również całego 1 Batalionu, ponieważ jego samoloty transportowe z powodu pogody zostały zawrócone z drogi już w powietrzu. Pierwszej nocy nie przybyły obiecane tratwy i Polacy musieli organizować obronę okrężną w oparciu o małą miejscowość Driel. W dzień żołnierze Sosabowskiego bronili okopanych pozycji wokół wsi przed niemieckimi atakami, a w nocy podchodzili nad rzekę, próbując sprostać rozkazom i desantować się za Ren. Następnej nocy (22/23 września) na kilku dmuchanych pontonach zdołano przeprawić jedynie pięćdziesięciu dwóch żołnierzy. W dzień nawiązano kontakt z brytyjską 43 Dywizją Piechoty, która przywiozła Polakom zaopatrzenie oraz łodzie desantowe. W nocy z 23 na 24 września ponowiono próbę przeprawy i w Oosterbeek znalazło się kolejnych 153 polskich żołnierzy, ale prawie wszystkie łodzie zostały zniszczone w niemieckim ogniu. 24 września do brygady dotarł wreszcie 1 Batalion, zrzucony dzień wcześniej pod Grave. W ostatniej nocnej próbie udzielenia wsparcia żołnierzom 1 DPD, z uwagi na brak środków przeprawowych, uczestniczył tylko jeden batalion z 43 Dywizji. 25 września głównodowodzący postanowili ostatecznie wycofać resztki 1 Dywizji Powietrznodesantowej i część Polaków walczących w Oosterbeek na lewy brzeg Renu.
Wobec pójścia „o jeden most za daleko” i niezauważenia niemieckich czołgów z dywizji pancernych SS cały misterny plan Montgomery’ego legł w gruzach. W czasie kilkudniowej bitwy polska brygada straciła około 23 procent swojego stanu wyjściowego. Zginęło 97 polskich żołnierzy, rannych zostało 219, a 102 zaginionych i wziętych do niewoli (w głównej mierze byli wśród nich ranni spod Oosterbeek). Po alianckiej wielkiej klęsce pod Arnhem, która została też okrzyknięta ostatnim zwycięstwem Niemiec w II wojnie światowej, marsz. Montgomery początkowo wziął na siebie całą odpowiedzialność za nieudaną operację. Jednocześnie dowódcy sprzymierzonych doceniali poświęcenie swoich żołnierzy i nie szczędzili pochwał nawet Polakom. Na przełomie września i października dowódca 1 Dywizji Powietrznodesantowej gen. Urquhart w liście do gen. Stanisława Kopańskiego (szefa sztabu NW) pisał, że jest bardzo dumny z tego, że mógł walczyć z polskimi spadochroniarzami pod Arnhem. Na początku października sam Montgomery wystosował pismo do Sosabowskiego, w którym również podkreślił dzielną postawę polskich żołnierzy w bitwie. W tym samym liście brytyjski marszałek prosił o podanie nazwisk dziesięciu polskich żołnierzy, których mógłby odznaczyć za bohaterską postawę pod Arnhem. Ale krótko trwała dziwna euforia sprzymierzonych po przegranej przecież bitwie. Widocznie ktoś postawiony wyżej zażądał rozliczeń i zadecydowano się wyszukać kozła ofiarnego. Na wysokich szczeblach brytyjskiego dowództwa uznano, że niepopularny szorstki polski generał będzie nadawał się do tej roli znakomicie. W połowie października, dokładnie dziesięć dni po swoim pierwszym liście, marsz. Montgomery całkowicie zmienił zdanie na temat oceny Polaków uczestniczących w bitwie. W datowanym 14 października piśmie Montgomery stwierdził, że Polacy źle walczyli pod Arnhem, unikali zaangażowania, kiedy w grę wchodziło ryzyko utraty życia, oraz że on sam nie chce już więcej mieć polskiej brygady pod swoimi rozkazami. Pragnął nawet przesunąć Polaków jak najprędzej do Włoch do II Korpusu gen. Andersa, byle dalej od siebie.
Do nagonki na gen. Sosabowskiego dołączył także gen. Frederick Browning, dowódca Korpusu Powietrznodesantowego z operacji „Market-Garden”. Browning, jako człowiek rzeczywiście odpowiedzialny za klęskę aliantów, dał upust swoim frustracjom i w specjalnym raporcie uderzył w polskiego generała. „Sosabowski okazał się niezmiernie trudny we współpracy” – pisał w dokumencie zacytowanym w książce Wojciecha Markerta. I dalej: „podnosi sprzeciwy i stwarza trudności, ponieważ nie wydaje mu się, że jego brygada jest gotowa do walki. (…) w okresie operacji «Market» – wszystkie wielkie jednostki Drugiej Armii przezwyciężyły wielkie trudności w swoich wysiłkach, by osiągnąć 1 Dywizję Powietrzną pod Arnhem. Oficer ten okazał się zupełnie niezdolnym zrozumieć pilności tej operacji i stale wykazywał chęć targowania się i niechęć do zagrania swej pełnej części w operacji, o ile nie zostało zrobione wszystko dla niego i jego brygady”. W dalszym wywodzie brytyjski generał zarzucał Sosabowskiemu „niezdolność do współpracy” i podpierał się krytyką polskiego generała wyartykułowaną rzekomo przez dowódców XXX Korpusu oraz 43 Dywizji. Koniec końców Browning sugerował zmianę dowódcy 1 SBS, proponując na to stanowisko ppłka Jachnika lub mjra Tonna.
Oczywiście Brytyjczycy nie byli władni, aby zmienić dowódcę polskiej jednostki. Ale tak sprytnie pokierowali sprawą i nagłośnili raport Browninga, że Kopański sam zaproponował Sosabowskiemu dymisję. Polski dowódca spadochroniarzy próbował się bronić i żądał udowodnienia postawionych przez Browninga zarzutów. Ale nie znalazł poparcia ani u prezydenta RP Władysława Raczkiewicza, ani u szefa sztabu gen. Kopańskiego. Nasi decydenci całkowicie ulegli brytyjskim naciskom i doprowadzili do zmiany na stanowisku dowódcy 1 SBS. W grudniu 1944 roku gen. Stanisław Sosabowski pożegnał się ze swoimi żołnierzami i przekazał dowodzenie brygadą swojemu zastępcy ppłkowi Stanisławowi Jachnikowi.
(…)
Po zakończeniu wojny cały czas targały Sosabowskim dylematy, czy wracać do kraju, czy pozostać na emigracji. Kiedy już praktycznie postanowił jechać do Polski, od tego pomysłu odwiedli go dwaj znajomi, wówczas dyplomaci komunistycznego rządu. W tym czasie udało się generałowi spotkać w Paryżu z synem, który po wojnie dotarł do Francji, i zabrać go na leczenie do Londynu. Mimo zaangażowania wielu specjalistów nie udało się uratować wzroku „Stasinkowi”. Za Sosabowskim juniorem do Anglii dotarła także jego żona i dwójka dzieci. Generał Sosabowski wkrótce ściągnął do Londynu swoją żonę Marię. Pozostając jeszcze przy sprawach osobistych generała, musimy wspomnieć, że jego żona zmarła w 1958 roku, a Stanisław ożenił się po raz drugi z dwadzieścia pięć lat od siebie młodszą Krystyną Jobek.
W maju 1947 roku gen. Sosabowski włączył się w prace Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia (PKPR). Nawiązał kontakt z brytyjskim urzędem pośrednictwa pracy, próbując w jakimś stopniu przygotować się do przyszłego zawodowego życia w cywilu. Podjął się między innymi szkolenia w zakładzie tapicerskim, po którym miał w planach obijać meble. Koniec końców Stanisław Sosabowski został zdemobilizowany z polskiej armii w lipcu 1948 roku. Chociaż znał bardzo dobrze język angielski, to należy przyznać, że podobnie jak większość polskich żołnierzy, a tym bardziej wysokich rangą oficerów, nie był gotowy na cywilne życie w Londynie. A zresztą, która firma bez wahania przyjmie do pracy podchodzącego już pod emeryturę pięćdziesięciosiedmioletniego cudzoziemca? Ale Sosabowski musiał koniecznie znaleźć zatrudnienie, aby utrzymać siebie i żonę oraz pomóc rodzinie syna. Kiedy miotał się pomiędzy domem a urzędem pracy, uśmiechnęło się do niego szczęście. Przeczytał w gazecie ogłoszenie, że ktoś okazyjnie chce sprzedać kamienicę. Sosabowski zaryzykował. Mając 300 funtów oszczędności, nawiązał współpracę ze znajomym Polakiem. Razem wzięli pożyczkę i kupili położony w ekskluzywnym miejscu w Londynie dom wraz z lokatorami. Przez wiele miesięcy utrzymywali tę kamienicę, pracując częstokroć osobiście nad jej urządzeniem i czystością. A po roku sprzedali z solidnym zyskiem.
Mając już zaoszczędzoną o wiele pokaźniejszą sumę niż na początku cywilnej drogi, Sosabowski postanowił spróbować swych sił w handlu meblami i produkcji tapczanów. Do współpracy włączył się dawny żołnierz brygady spadochronowej ppłk Zbigniew Bossowski. „Sosab” wraz z pułkownikiem założył w Londynie spółkę Polycraft, w którą zainwestował wszystkie swoje pieniądze. Początki firmy funkcjonującej w londyńskiej dzielnicy Maida Vale były trudne, ale nie wróżyło to jeszcze katastrofy. Na parterze funkcjonował sklep z używanymi meblami, dywanami i obrazami, a w piwnicy polscy absolwenci kursów zawodowych organizowanych niegdyś przez PKPR produkowali tapczany. Niestety ani Sosabowski, ani jego wspólnik nie mieli doświadczenia w tym biznesie. Nie znali na przykład wartości licytowanych na aukcjach przedmiotów, które chcieli później sprzedawać z zyskiem w swoim sklepie. A ręczna produkcja tapczanów nie mogła w żaden sposób konkurować w wytwarzanymi na ogromną skalę i dużo tańszymi meblami z wielkich fabryk. I kiedy interes szedł coraz gorzej, dwaj wspólnicy postanowili zamknąć sklep, a razem z nim warsztat. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że biznes meblowy zakończyli ze sporą stratą.
Ponownie Sosabowski znalazł się na angielskim bruku z pustymi kieszeniami. Nie wybrzydzał, gdy w urzędzie pracy zaproponowano mu stanowisko magazyniera w fabryce CAV za wynagrodzeniem 6 funtów tygodniowo. W grudniu 1949 roku, wraz ze słabo płatną i ciężką fizycznie pracą, dla polskiego generała rozpoczynał się nowy rozdział życia. Praktycznie cały dzień miał wypełniony obowiązkami służbowymi, wstawał bowiem o godzinie 5:30, a wracał z zakładu o godzinie 18:00. Jego rola w magazynie sprowadzała się do dość monotonnego odbioru i wydawania materiałów, sprzątania magazynu i pilnowania bieżącej ewidencji wszystkich akcesoriów znajdujących się na stanie. Dochodzący do sześćdziesiątki Sosabowski pracował głównie na stojąco, przenosząc ciężkie skrzynie i wspinając się po drabince na górne półki, aby zdjąć mosiężne lub miedziane części. Już na samym początku Sosabowski zastrzegł sobie u tych, którzy znali jego przeszłość, że w zakładzie nie jest żadnym „generałem”, tylko „mister Sosabowskim” lub po prostu „Stanem”. „Musiałem samego siebie przekonać – wspominał w biograficznej książce pt. Droga wiodła ugorem – i świadomie dostosować się do tego, że w fabryce nie jestem rozkazodawcą, tylko wykonawcą i niczym więcej. Przyjąłem świadomie i bez szemrania rolę szeregowego”. Pod koniec lat pięćdziesiątych Sosabowski ukończył kurs handlu zagranicznego i próbował znaleźć spokojniejszą oraz lepiej płatną pracę. Gdy nic z tego nie wyszło, wrócił do swojego magazynu CAV, a później jeszcze długo pracował w tej samej firmie w dziale elektronicznym na stanowisku montera.
W 1966 roku Sosabowski został zwolniony z pracy w ramach ogólnej redukcji etatów w związku z kryzysem gospodarczym. Niestety rozpoczynając pracę w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat, nie mógł teraz liczyć na najskromniejszą nawet emeryturę. Na pożegnanie z zakładu pracy otrzymał tylko niewielką odprawę, a od współpracowników na pamiątkę złote pióro. Stanisław nie byłby sobą, gdyby nie próbował dalej walczyć o byt i swoje miejsce w angielskim świecie. W dalszym ciągu poszukiwał pracy, choćby dorywczej. Pisał prośby i podania między innymi do straży pożarnej, do urzędu podatkowego i celnego, do Sekcji Polskiej BBC oraz Radia Wolna Europa. Ale w tym czasie nikt już nie chciał zatrudnić siedemdziesięciopięcioletniego Polaka.
Stanisław Sosabowski zmarł na serce 25 września 1967 roku. Zgodnie z jego ostatnią wolą ciało zostało przywiezione do Polski i spoczęło w grobowcu rodzinnym na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Generał Stanisław Sosabowski był odznaczony między innymi Orderem Virtuti Militari, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski (1988), Krzyżem Niepodległości, dwukrotnie Krzyżem Walecznych i Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Jego życie na emigracji nie skupiało się tylko i wyłącznie na pracy zarobkowej. Pomimo całodniowego zatrudnienia na etacie Sosabowski potrafił znaleźć czas na działalność społeczną i kombatancką. Był honorowym Seniorem Związku Polskich Spadochroniarzy, angażował się w powstanie i działalność Instytutu Historycznego im. Sikorskiego, a w 1961 roku przekazał do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie swoje depozyty. Dowódca polskich spadochroniarzy pisywał artykuły dla polskich czasopism wydawanych na Zachodzie (np. do pisma „Spadochron”) oraz przygotowywał skrypty dla rozgłośni radiowych. Stanisław Sosabowski jest także autorem napisanych na emigracji książek: Najkrótszą drogą (pierwsze wydanie 1957), Freely I served (1960) oraz Droga wiodła ugorem (napisana tuż przed śmiercią).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/391736-niechciani-generalowie-magazynier-stanislaw-sosabowski-fragment-ksiazki