Peregrynacji po Polsce za przedstawieniami polskiej klasyki ciąg dalszy. Pisałem niedawno o „Sędziach” Wyspiańskiego-Bogajewskiej w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie. Natrętne uwspółcześnienia realiów czyniło moim zdaniem ten spektakl mało czytelnym, zwłaszcza dla młodego widza, a feministyczne chwyty (Joas będący dziewczynką zmuszaną do bycia chłopcem) graniczyły z absurdem. Niemniej podkreślałem, że inscenizatorka przynajmniej nie dopisywała Wyspiańskiemu tekstu i jakoś się nim przejmowała. Traktowała go jako punkt odniesienia.
Niczego takiego nie należy się spodziewać po „Kordianie” podpisanym nazwiskiem Juliusza Słowackiego, a wystawionym na małej scenie Teatru Polskiego w Poznaniu przez młodego reżysera Jakuba Skrzywanka. Od pierwszej sceny, kiedy odczytuje nam się fałszywy list prezydenta Dudy, mamy do czynienia z gruntownym wymieszaniem słów napisanych przez romantycznego poetę ze słowami dopisanymi przez dramaturżkę Darię Kubisiak. Tekst dopisany stanowi 30 może 40 procent całości. Intencje i tym razem zostały wyjaśnione – trafiłem na przedstawienie ze spotkaniem z reżyserem i aktorami na końcu.
Ogólny sens zmian można by streścić w myśli: pokazujemy, co jest w „Kordianie” nieaktualne i co należy zastąpić nowymi problemami i konfliktami . Mylący jest sam początek: nawiązanie do narodowych zrywów z czasów PRL i dekoracja odwzorowująca pomnik upamiętniający te zrywy z poznańskiego placu Mickiewicza. Ale szybko dowiadujemy się, że zrywy nie są najważniejsze. Jeden z aktorów opisał wymowę Kordiana jako.. pacyfistyczną. Tak jest poprowadzona scena spisku koronacyjnego, choć i tak trudno objaśnić dlaczego Prezesa gra kobieta, Sonia Roszczuk, przebrana w futro zakopiańskiego misia, która dopiero co była Winkelridem z góry Mont Blanc. Ot licentia poetica współczesnych eksperymentatorów.
Prawie wszystkie postaci poza jedną (aktorów jest ósemka) są Kordianami, czasem w wersji kobiecej. U Jana Englerta w Teatrze Narodowym Kordianów było trzech, ale miało to sens i dało się wytłumaczyć. Tu fakt, że w scenie z Laurą Kordiana mężczyznę zastępuje w pewnym momencie kobieta (a niektóre partie Kordiana wypowiada sama Laura) objaśniany jest konceptem feministycznym. Kobiety powinny mieć prawo głosu na równi z mężczyznami. I po to wystawiamy XIX-wieczną sztukę aby to zamanifestować.
To jednak nie jest rekord. Pod koniec przedstawienia swoją piosenkę śpiewa Alex Freiheit, piosenkarka która zasłynęła opowieścią dla mediów o własnym chłopaku (grającym na basie), który ją zgwałcił. I dlatego zaproszono ją do tego spektaklu. Pani Freiheit biega między publiką i wygraża mężczyznom. To oni mają być nowymi carami. Nieważna walka o narodową wolność , ważne wyzwolenie kobiet.
Ta scena ujawniła zarazem potężną porcję zakłamania teatru interaktywnego, opartego na rzekomym kontakcie z widzami. Pani Freiheit zaczęła zaczepiać scenografa prof. Marka Chowańca, mego kolegę z jury festiwalu Klasyka Żywa. Kiedy jednak chciał jej odpowiedzieć, nie oddała mu mikrofonu. Dialog jest więc pozorny, rytualny.
I tak jest cały czas. W scenie z papieżem aktor Paweł Siwiak, który przed chwila był Kordianem, staje się Janem Pawłem II z końca swego życia. Sekwencja jego ślinienia się jest żenująca. Papież nie może wydobyć z siebie głosu, za to mówi w jego imieniu inny aktor radząc Polakom aby czcili cara, modlili się i wierzyli. Papież Wojtyła jako gwarant interesów rosyjskiego imperium? Kompletny nonsens. Ale zdaje się dramaturżka i reżyser uznają za odpowiednik procarskiego lojalizmu współczesny obyczajowy konserwatyzm. Po chwili aktor otrząsa się, przestaje być Janem Pawłem II i jako inny papież wygłasza mowę na rzecz postępu, wolności aborcji i kapłaństwa kobiet. Brzmi ten tekst podejrzanie podobnie do mowy ze snu głównego bohatera serialu „Młody papież”. Tam jednak brzmiał ironicznie. Tu serio – ekipa wystawiająca „Kordiana” walczy dzielnie o postęp.
Skrzywanek wykładał nam potem, co chciał powiedzieć. Najogólniej to, że romantyczną wizję konfliktu warto zderzyć z bardziej współczesnymi historiami. I dlatego jedyny starszy aktor w tym przedstawieniu, wprost przebrany za Kordiana Wiesław Zanowicz, opowiada o swojej przygodzie z lat 70., kiedy to został zwerbowany przez SB, ale się bezpiece urwał. Szanuję siłę ludzkich historii. Co ja jednak poradzę, że ta akurat jest niejasna i nie ma dramaturgicznej mocy? Podobno pojawiła się przypadkiem podczas realizacji. Możliwe, że tu wszystko jest przypadkiem. W takim razie ja wolę historię pierwotną – Kordiana Słowackiego.
Reżyser i aktorzy mają jednak okazję powiedzieć widzom po spektaklu kilka banałów. Na przykład o tym, jak walczą z pleniącym się w Polsce faszyzmem. Kiedy Skrzywanek skarżył się na obrażający go pomnik Małego Powstańca w Warszawie („dzieci wysyłano na śmierć”), siedzący obok mnie młody Poznaniak szepnął: „Boże, trudno o większy banał”. Młodzieniec ten jest sceptyczny wobec romantycznej wersji polskich dziejów. Po prostu ocenił stopień oryginalności tych spostrzeżeń.
Całość jest tu banałem, intelektualnie miałkim bełkotem. Żeby pokazać, co jest u Słowackiego nieaktualne, trzeba mieć samemu do powiedzenia coś nowego i ważnego Niestety – rzadko używam tego argumentu – to banał za pieniądze podatnika. Gdyby jeszcze pan Skrzywanek wystawił to widowisko pod własnym nazwiskiem. Miało parę ładnych efektów teatralnych. Ale po co podpisywać pod tym poetę?
A, pani Freiheit oskarżyła w swojej piosence Jana Englerta, że jego „Kordian” prezentował zły stosunek do kobiet. Odnotowuję z kronikarskiego obowiązku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/391598-poznanski-kordian-potega-banalu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.