Publikowanie powieści sprzed wieku to przedsięwzięcie nie pozbawione ryzyka, niemal Jurassic Park dla wydawców. Spójrzmy na półkę: kto z autorów polskiej moderny, wznowiony, trafiłby dziś na listy bestsellerów? Żeromski – oby. „Pałuba” Irzykowskiego – dla koneserów. Tymczasem próba przywrócenia polskiemu czytelnikowi twórczości flamandzko-francuskiego modernisty Joris-Karla Huysmansa w nowym przekładzie Marcina Masnego trwa w najlepsze: przed rokiem ukazała się „Katedra” (druga część trylogii rozpoczęta wydaną przed laty powieścią „W drodze”), teraz trafił do księgarń „Oblat”.
Miałem już okazję pisać o dziwnej przygodzie Huysmansa, przywróconego pamięci czytelników na Zachodzie za sprawą bestsellerowego autora Michela Houellebecqa, który bohaterem swojej najnowszej powieści uczynił literaturoznawcę specjalizującego się w prozie nawróconego dekadenta sprzed wieku. Przez lata badaczy i czytelników cieszył właśnie ów dekadentyzm Huysmansa, przewrotność frazy i konceptów sytuująca go gdzieś między Nervalem, Bretonem a Proustem. Tymczasem dekadentyzm zwietrzał, fraza się zachowała: dziś niepokoi w opisach liturgiki, chórów, całego olśnienia dorobkiem chrześcijańskiego średniowiecza, którego doświadcza powieściowe alter ego pisarza, odkrywający uroki życia duchowego i wspólnotowego Durtal.
Nawrócenie dekadenta to czyn przyciągający uwagę przed wiekiem i teraz, od czasów Augustyna ciekawią nas podobne wolty, bywają zaskoczeniem i umocnieniem dla wielu. Można, póki co, tylko spekulować, ile osób fascynowałaby naśladowanie Hildegardy z Bingen pióra Izabeli Filipiak, ile radości przyniosłoby confessio chmurnego prozaika, dotkniętego budapesztańską melancholią. Inna rzecz, że nawrócenie Durtala jest warunkowe i niepewne, tym, co najmocniej przemawia w powieści jest zachwyt ceremoniałem, celebrą, campem nieledwie. Ale – to też może być droga.
„Oblat” to książka dla smakoszy; akcja jest wątła, rozmówcy nieledwie głoszą wykłady, nawet konflikt laickiej III Republiki z zakonami, tak żywy we Francji pod koniec XIX wieku, tu grzmi gdzieś na horyzoncie. W tej powieści liczy się słowo, radość utrwalenia najbardziej niepochwytnych odcieni i kształtów, i autor polskiego przekładu osiąga naprawdę wiele, przywracając żywej polszczyźnie krucyferarze, wimpy, kredencje i krenelaże, balansując ryzykownie w długich kadencjach. Te zmagania ze słowem śledzi się niczym relację ze wspinaczki.
Tego, że potrzeba piękna pozostała po nawróceniu najmocniejszą ostrogą dla pisarza i dla jego bohatera dowodzi fakt, że najżywszą niechęć Durtala budzą nie brzydcy paryscy masoni czy chytrzy wieśniacy, lecz szpetota. Pasja, z jaką ją piętnuje, czyni książkę zaskakująco współczesną. Brzydota, ckliwość, koturnowa pompa nic nie mająca wspólnego z głębią liturgii i dziś bywają słabością Kościoła, nieraz odpychają od niego poszukujących. Durtal, nie posiadający się z gniewu („Nowomodne witraże w górze tej ściany wznosiły swe szklane klingi (…). Jeśli niebo było akurat dość jasne, dało się rozróżnić Pana Jezusa i Jego Matkę okrytych rurowatymi szatami w ostrych odcieniach czerwonej porzeczki i siermiężnego błękitu pruskiego. Dalej był św. Benignus z Dijon; na głowie miał bryłę dyniowego cukru, a ustrojono go w szczawiowy ornat”) okazuje się nieoczekiwanym sojusznikiem czytelników znużonych kościelnym kiczem. To, że Huysmans nie zamyka nań oczu, może przekonać wielu.
Trochę to dziwne, że najciekawszą od dłuższego czasu powieścią traktującą o doświadczeniach religijnych i życiu we wspólnocie okazuje się dzieło sprzed stu lat, będące po trosze eksperymentem językowym, po trosze gestem nostalgii. A co ze współczesną „powieścią katolicką”, ongiś ulubionym tematem (zastępczym) PAX-owskiej prasy, gdzie następcy wielkiego Evelyn Waugh, Mauriaca i Bernanosa oraz nieco mniejszych – Malewskiej i Andrzejewskiego?
Cóż, nadal pojawiają się, ale chociaż ich książki zostały oddane do składu tej zimy, nieraz wydają się starsze od Huysmansa, pozbawione pazura, odwagi, gotowości przedstawienia jakiejś niewygodnej lub niebanalnej prawdy, choćby o świętym oszpeconym płaszczem koloru szczawiowego. Na okładce jednej z nich napisano „przywraca literaturze polskiej wielkość, bezpowrotnie – zdawałoby się – utraconą wraz z odejściem w przeszłość Sienkiewicza i Reymonta”. Zdanie to pokazuje cudowną obosieczność języka: co dla jednego komplementem, dla drugiego może być zarzutem.
Więcej o powieści Joris-Karla Huysmansa („Oblat”, przełożył Marcin Masny, Fundacja Instytut Globalizacji, Gliwice, 2018) oraz biografii duchownego z Lasek (Izabela Broszkowska, „Szczęśliwe życie. Opowieść o księdzu Tadeuszu Fedorowiczu”, Wydawnictwo Więź, Warszawa, 2018) w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
-
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/391579-swiatlo-witrazy-nawrocenie-dekadenta-to-czyn-przyciagajacy-uwage-zaskoczenie-i-umocnienie-dla-wielu