W oczekiwaniu na wychwalaną na Zachodzie satyrę polityczną pt. „Śmierć Stalina” (wycofaną z dystrybucji w Rosji, co stanowi jej dodatkową promocję), dość przypadkiem natrafiłem na ekranizację książki Timura Vermesa pt. „On wrócił” (niem. „Est ist wieder da”). Produkcja ta idealnie wpisuje się w dość specyficzny „gatunek” filmowy, jaki stanowią tytuły ukazujące w krzywym zwierciadle krwawych polityków i wyzwane przez nich idee. Mającą polską premierę 27 kwietnia satyrę o gruzińskim dyktatorze poprzedziła trzy lata temu groteska o austriackim akwareliście.
Totalitaryzmy to grząski grunt dla amatorów wysublimowanego humoru. Bezpiecznie do tematu nazizmu podeszli twórcy komedii „Iron Sky”, koncentrując się na spiskowej teorii dziejów, według której przegrywający wojnę Niemcy mieli założyć bazę kosmiczną po ciemnej stronie księżyca. W tym roku powinniśmy doczekać się sequela tej absurdalnej produkcji. Czas na poruszanie tematyki satyr politycznych jest zatem jak najbardziej sprzyjający. Pomijając kwestię wątpliwej jakości aktorstwa i humoru, ta fińska produkcja z 2012 roku stanowi świetny punkt odniesienia dla recenzji wspomnianego filmu o Hitlerze – niemieckiej komedii z 2015 roku w reżyserii Davida Wnendta, ekranizacji bestsellerowej powieści traktującej o… zmartwychwstaniu führera i jego perypetiach w Niemczech AD. 2011.
Zacząć należy od sklasyfikowania tego filmu. Czy można określić go mianem komedii? Fakt, iż stanowi lekką, acz intelektualną rozrywkę, chyba o tym nie przesądza. Koncept kręci się wokół surrealistycznego założenia. Absurd goni tam absurd i cały czas spoglądać można na ekran z uśmiechem. Najczęściej jest to jednak uśmiech politowania. Naprawdę urocze jest w filmie stwierdzenie owego Hitlera, iż we współczesnych Niemczech najlepiej odnalazłby się w tamtejszej partii Zielonych. Z wesołością przyjmuje się zdziwienie führera na fakt dalszej egzystencji Polski jako państwa, jak i szorstką uwagę na temat charyzmy kanclerz Angeli Merkel.
Fabuła jest raczej nieskomplikowana, acz genialna w swej prostocie: oto „prawdziwy” Adolf Hitler, brany przez spotykanych na drodze ludzi za komika, żeby nie powiedzieć: performera, zdobywa sławę we współczesnych Niemczech jako genialny aktor, hipster, a przy okazji… charyzmatyczny i populistyczny mówca. Zapraszany do talk-show, publikujący książki, wizytujący siedzibę partii nacjonalistycznej, staje się bożyszczem niczego niepodejrzewającej tłuszczy. Zamiast ślepo oddanych wyznawców z podnoszącymi się samoistnie rękoma, Hitler cieszy się tysiącami „followersów” filmików z jego udziałem, które trafiają do sieci.
Przez większą część filmu widz towarzyszy führerowi niby obserwator produkcji filmu dokumentalnego. Choć sam aktor (Oliver Masucci) zagarnia swoją fascynującą kreacją całe zainteresowanie widza, „Er ist wieder da” podejmuje także osobny wątek. Związany jest z mechanizmami rządzącymi cynicznym w swej istocie korpo-światem, który w zamian za promocję marki, pieniądze i władzę, może sięgnąć po każdą dostępną broń w swoim arsenale. Wobec opinii publicznej nie cofa się przed niczym, czego dowodem jest wykorzystanie Hitlera jako kontrowersyjnej, bulwersującej ciekawostki nabijającej oglądalność, subskrypcje, łapki w górę i inne współczesne mierniki sukcesu.
Zacząłem od wątpliwości, czy film ten, jak i w ogóle ekranizacje poświęcone zbrodniarzom, mogą być postrzegane w kategoriach komedii. Czy z takich tematów da się mimo wszystko śmiać? Czy można obrócić w żart credo jednego z największych potworów ludzkości? Można by zapytać pewnego polskiego polityka, specjalizującego się w niekonwencjonalnym odnoszeniu się do działalności führera… I bez tego trzeba jednak przyznać, że nad humorem przeważa poczucie absurdu. Irracjonalność fabuły jest spójna z politycznym, wybitnie aktualnym przesłaniem, które każe poddać w wątpliwość fundamenty naszych współczesnych dogmatów, schematów myślowych i pułapek socjologicznych, w które wpędzają nas media, politycy i korporacje. Z pewnym niepokojem łapałem sam siebie na tym, że argumenty przytaczane przez führera w czasie rozmów z Niemcami w czasie swoistego tournée hitlerobusem, trafiały i do mojej wyobraźni.
„Er ist wieder da” trudno jest nazwać komedią. Twórcy dawkują tam momenty wyraźnie zasługujące na wybuch niekontrolowanego śmiechu. Ewentualne dowcipy są wyjątkowo rozciągnięte w czasie, by móc nagle parsknąć śmiechem. Zagranie to świetnie obrazuje scena upadku popularności Hitlera, który nie stracił jej wskutek rasistowskich wybryków, ale pewnego… nietolerowanego przez obrońców praw zwierząt i przewrażliwionych na punkcie pupili zdarzenia…
David Wnendt nie omieszkał puścić oka w stosunku do internautów, którzy Hitlera kojarzą raczej (obym się mylił) nie z podręczników historii, a dzięki dziesiątkom przeróbek kultowej już na serwisie YouTube sceny z filmu „Upadek”.
O dystansie twórców do podejmowanego tematu świadczy przede wszystkim umiejętność wyśmiania wszystkiego. Może to właśnie ten zabieg pozwala z przymrużeniem oka spojrzeć na film jako całość – nie wyłącznie jako kabaret o praktyku nazizmu, ale możliwej adaptacji ideologii na współczesnym podłożu. Podobnie jak i w „Iron Sky”, ważny jest tu właśnie wątek teraźniejszości – dość powiedzieć, że w fińskiej produkcji twórcy nie zostawili suchej nitki zarówno na nazistach, murzynach, ONZ, jak i Amerykanach, którzy znużeni dotychczasowymi chwytami wyborczymi skusili się na zaoferowany przez kandydatkę na prezydenta program nazistowski. W „Est ist wieder da” społeczeństwo niemieckie nie przyjmuje tego programu wprost, a raczej pozwala on dostrzec mankamenty dotychczasowego porządku, opartego najwyraźniej na kruchych fundamentach. Jeden przekonujący „aktor” wystarczył, by zasiać ziarno niepewności mimo swojej własnej kontrowersyjności. Bardziej bulwersujące były dla Niemców problemy dnia codziennego, niż wizja odległego już w czasie horroru.
Z wielkim zdziwieniem zwróciłem uwagę, że twórcy pozwolili sobie na podjęcie wątku żydowskiego. Biorąc pod uwagę możliwe reakcje, sądzę że był to ryzykowny, acz potrzebny element. Pominięcie wątku antysemityzmu w filmie o Hitlerze mogłoby rozsierdzić przeciwników politycznej poprawności, z której to poprawności mimo wszystko ekranizacja ta uczyniła chłopca do bicia. W produkcji tej równo dostaje się zarówno prawicy i lewicy, choć zakończenie wydaje się nieco tendencyjne – nie będzie zdradą fabuły stwierdzenie, iż clue stanowi ostrzeżenie przed populizmem – o jego prawicowej barwie świadczą końcowe migawki ze świata współczesnej polityki.
Czy można żartować ze zbrodniarzy? Z całą pewnością nie można. Śmiech, a zwłaszcza śmiech przez łzy jest jednak w stanie pomóc oswoić się z przeszłością i odegrać rolę niezbędnego memento. Jestem skłonny zrozumieć, że można (i trzeba!) śmiać się z ludzkiej głupoty, która swego czasu wyniosła monstrum jako jednego z światowych liderów. Taka jest cena egalitaryzmu, na którym żerowali niegdyś totalitarni liderzy, a którego dzisiaj nie omieszkają wykorzystać rekiny biznesu.
Grzegorz Szymborski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/391422-on-wrocil-czyli-nazista-jako-hipster-we-wspolczesnym-swiecie-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.