Nazywam czasem Inowrocław stolicą młodzieżowego teatru. Ze względu na festiwal Arlekinada, którego jury potrafi wyselekcjonować świetne zespoły teatralne z całego kraju i zafundować im wspaniałe dwa dni przygody, święta sztuki. Gospodarzem jest Inowrocławski Teatr Otwarty złożony głównie z uczniów miejscowego, renomowanego Liceum im. Kasprowicza.
Ale oni występują tylko jako organizatorzy, swoiści piloci zaproszonych trup teatralnych. Sami nie wystawiają podczas tego festiwalu niczego. Elżbieta Piniewska, szefowa tego teatru, polonistka z Kaspra służy wtedy innym zamiast zaspokajać własne ambicje.
Trzeba mieć dużo klasy, aby przyjąć taką strategię. Opisywałem niedawno Arlekinadę, odbyła się ledwie trzy tygodnie temu. Nie mogłem więc teraz nie pojechać na oddzieloną od festiwalu premierę samych Inowrocławian. Piniewska wyreżyserowała, a ITO wystawiło „Świecie nasz czarno-biały” według tekstu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Już za samą inwencję, z jaką reżyserka ze swoimi wychowankami przekopuje kolejne numery „Dialogu” w poszukiwaniu nowej polskiej dramaturgii należą się najwyższe nagrody. Często profesjonalnym teatrom brakuje takiej determinacji.
Trzeba też mieć sporo odwagi aby taką sztukę wystawić na scenie prawdziwego teatru, bo w Inowrocławiu jest teatr, z dużym osiemnastoosobowym zespołem złożonym z nastolatków, na dokładkę w sporej części grających od niedawna – starsi koledzy poszli na studia. Tekst nie jest łatwy. Trochę groteska oparta na pomyśle przedstawienia Sądu Ostatecznego w konwencji totalnego chaosu. A trochę rozprawka historyczno-filozoficzna, o sądzie nad Katarzyną Medycejską za Noc Świętego Bartłomieja (czyli za masakrę protestantów), a tak naprawdę o sensie konfliktów, szczególnie religijnych, w dziejach ludzkości.
To klasyczny teatr formy, gdzie grając nie można się za bardzo wczuwać, raczej trzeba bawić się paradoksami. Z wymyślonym przez reżyserkę dość skomplikowanym, bardzo zresztą ładnym układem scen zbiorowych. Młodzi ludzie generalnie kupili tę konwencję i poradzili z nią sobie nieźle.
Szczególnie wypada pochwalić Julię Krzesińską jako patronującego rozprawie sądowej bez udziału Boga Anioła Szemkela, także Katarzynę Sawicką – Królową, Mateusza Przybylskiego – Kardynała, Jakuba Muszalskiego – Refomistę, Wiktora Nogalskiego – Artystę. Czasem trochę zawodziła młodych aktorów nawet nie dykcja, a siła głosów, ale wszyscy czuli się swobodnie, umieli grać z dystansem i poczuciem delikatnego absurdu, czasem przełamywanym koniecznością zamarkowania pointy serio. To dotyczy także znacznej części tak zwanej Grupy N., niby stanowiącej zbiorowe tło, z którego jednak co i rusz ta czy inna postać miała swoją minutę, czasem dwie.
Czy nie mam żadnych wątpliwości? Ależ mam. Rok temu ITO i jego charyzmatyczna szefowa postawili na „Pustostan” według Maliny Prześlugi. Też groteska, ale mocno osadzona w polskich współczesnych realiach, chyba mocniej wiązała się z życiem i młodych aktorów i ich publiki. Tu zaś zadawałem sobie pytanie, na ile oni wszyscy panują nad nieco abstrakcyjnymi potokami słów. I jak bardzo ich to naprawdę obchodzi.
Co do wymowy samej skądinąd okrojonej sztuki – nie sądzę aby konflikty religijne z XVI wieku były tym samym co wojny zwolenników cieńszego i grubszego końca jajka, choć najwyraźniej uważał tak Jonathan Swift, autor „Podróży Guliwera” i ten motyw jest mocno wykorzystany w przedstawieniu. Choć oczywiście nigdy dosyć przypominania absurdalnych lub okropnych przejawów i następstw wojen między katolikami i protestantami.
Nie do końca też byłem w stanie odczytać wymowę finału. Rozumiem przeciwstawienie absurdu wiecznego starcia nie mogących bez siebie żyć Kardynała i Reformisty prostym nakazom ewangelicznego miłosierdzia. Ale co z królową Katarzyną? Odgrywała w historycznych zdarzeniach rolę niejednoznaczną, ale trochę ją gubimy w ostatnich scenach, jakby komplikacja samego dramatu nie zmieściła się do końca w ramach przystrzyżonego na potrzeby młodzieży scenariusza.
Ale pomyślałem sobie, że może nie całkiem mam rację przynajmniej z abstrakcyjnością tej przypowiastki. Już na Arlekinadzie uderzyła mnie obecność w kilku przedstawieniach wątku irracjonalnej nienawiści dzielącej nas na wrogie plemiona. Może nie tylko Piniewska, której jako radnej nie obce są arkana polityki, ale i młodzież odczytała ten tekst z 2008 roku jako przedłużenie i pogłębienie tamtego tematu? Może to jest dla nich ważne, aktualne, gorące? Możliwe.
Tak czy inaczej trudno nie opisać tej premiery w kategoriach święta teatru. Po przedstawieniu długo rozmawiałem z ludźmi, którzy tę młodzież wychowują, o tym jak wielkie znaczenie ma teatr dla budowania wspólnoty – w świecie smartfonowej atomizacji. Tak po prostu jest. Widziałem na twarzach tych młodych ludzi prawdziwy entuzjazm, poczucie sensu. Trudno się dziwić końcowym owacjom dla Elżbiety Piniewskiej, która ciągnie ten teatr od ponad 25 lat! Gratulacje!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/390687-swiecie-nasz-czarno-bialy-w-inowroclawiu-czy-mlody-teatr-mowi-nam-dosyc-niszczacych-plemiennych-konfliktow