Z Patrykiem Vegą, reżyserem, producentem i scenarzystą takich hitów jak „Botoks” i „Pitbull”, rozmawia Łukasz Adamski
Łukasz Adamski: Widziałeś już „Pitbulla. Ostatniego psa” Władysława Pasikowskiego?
Patryk Vega: Nie widziałem.
Quentin Tarantino mówi, że nie obejrzał do dziś „Urodzonych morderców” Olivera Stone’a, który, jego zdaniem, zepsuł mu scenariusz. Pasikowski natomiast przejął twoją markę. Trudno mi uwierzyć, że to cię nie dotknęło.
Jestem przekonany, że Pasikowski nie marzył o nakręceniu czwartej części filmu „po kimś”. Zrobił to z pobudek ekonomicznych. Od czasu „Jacka Stronga” nic nie nakręcił, więc wziął ten temat. To nigdy nie jest dla twórcy komfortowa sytuacja.
Tobie dobrze zrobiło oderwanie się od marki „Pitbull”. „Kobiety mafii” zebrały już dwa miliony widzów w kinach. Moim zdaniem to twój najlepszy film od czasu serialu sprzed dekady. To film spójny. Bez typowej dla twojego kina anarchii narracyjnej.
Psycholog mówi, że moja świadomość wypuszcza specyficzne strumienie, w których obok siebie płyną wiara, spojrzenie na mroczny świat gangsterów czy policji. Stąd może to moje przywiązanie do fragmentaryczności fabuły. To tłumaczy pasję mieszania z sobą różnych wątków.
Widać, że w „Kobietach mafii” zapanowałeś nad tym strumieniem. Może dzięki temu, że masz współscenarzystę Olafa Olszewskiego spajającego twoje pomysły. Czy teraz po uwolnieniu się od „Pitbulla” rozpocząłeś nową trylogię?
Każdy marzy, by stworzyć film, który daje szansę kontynuacji. Dla mnie punktem zwrotnym był film „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”, gdzie na świat policji, którzy przeszedłem wzdłuż i wszerz, nagle spojrzałem oczami kobiet. Odkryłem policję na nowo. Ale też jako socjolog kultury uważam, że żyjemy w kraju, gdzie kobiety są dyskryminowane. W większości obszarów zawodowych. Dlatego ukazywanie w kinie silnych kobiet, pełnokrwistych postaci kobiecych to znak czasów. Myślę, że też dlatego moje ostatnie filmy mają tak dobrą frekwencję kinową.
Czujesz się feministą?
Moja żona śmieje się ze mnie, żebym z tym nie przesadzał. Dużo aktorek, z którymi współpracuję, uważa, że do tego feminizmu się zbliżam. Dlaczego? Po prostu rzeczy, które propaguję, pokrywają się z feminizmem. Przejawia się to głównie w kwestii równouprawnienia, za którym jestem z naturalnych powodów.
Gdzie widzisz dyskryminację?
Mówią mi o niej kobiety. Ja jestem dosyć oderwany od życia. Nie mam od 12 lat telewizora. Nie czytam bieżącej prasy. Unikam nawału newsów w internecie. Biorę te przykłady z rozmów z ludźmi. Wałkuję temat, gdy zabieram się do niego filmowo. Zgłębiam, by pokazać prawdę.
W „Botoksie” mówiłeś o #metoo, zanim to stało się modne w Hollywood. Molestowanie, gwałty, dyskryminacja kobiet – pokazałeś to bez makijażu. Feministki powinny za ten obraz nosić cię na rękach. A spadło potępienie. Za wątek aborcyjny.
Dla tego słynnego ujęcia z miską, w której umiera abortowane dziecko, zrobiłem ten film. Gdy się dowiedziałem, że takie rzeczy się zdarzają i nie dotyczą tylko patologicznych szpitali, ale również miejsca, gdzie na świat przyszła trójka moich dzieci, uznałem, że muszę o tym opowiedzieć. Muszę o tym krzyczeć.
Zrobiłeś to dosłownie. Mocno krytykowałem „Botoks” za różne aspekty, ale wątek aborcyjny mnie znokautował. Powiedziałeś: skoro popieracie aborcję, to zobaczcie, jak ona wygląda.
Dla mnie ta sytuacja była bardzo trudna. Wszystko mi mówiło, by tego filmu nie robić. Kilkunastu aktorów nie zgodziło się w nim zagrać. Bliskie mi osoby z ekipy odeszły, bo z różnych powodów nie chciały go realizować. Nie tylko przez wątek aborcyjny, lecz również dlatego, że mają w rodzinie lekarzy. Jednak to właśnie ujęcia abortowanych dzieci w miskach były najczęściej krytykowane przez czytających scenariusz. Żyłem przez to w bardzo silnym stresie. Dostałem krwotoku żołądka. Byłem tym po prostu zajechany. Totalnie skołowany.
Jednak sceny nie wyciąłeś.
Modliłem się. Prosiłem o znak, by wiedzieć, w którą stronę mam pójść. Gdy wstałem z klęcznika, zobaczyłem napis na bramie kościoła: „Ocal życie dziecka”. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nic nie ma znaczenia. Wiedziałem, że muszę zrobić ten film. Na przekór wszystkiemu i wszystkim, którzy mnie od tego odwodzili. Miałem tak silny imperatyw, że pozwolił mi przez to przejść. Awantura, jaka się rozpętała po premierze, przeszła natomiast moje największe przewidywania. Wiedziałem, że ten film wywoła jakąś dyskusję, jednak wydawało mi się, że w XXI w., w dobie internetu, gdzie ludzie widzieli już wszystko, nie jest możliwy wybuch aż takiej społecznej kłótni.
Może właśnie to, że potępiłeś aborcję bez religijnego kontekstu wywołało gniew. Nie można było z ciebie zrobić nawiedzonego katola.
Tak, choć zrobiłem to przez proste przykazanie „Nie zabijaj”. Cała reszta została do tego dobudowana. Chodziło mi o to, by ludzie w masowym wymiarze zobaczyli aborcję. By namacalnie dotknęli tego, jak ona wygląda w rzeczywistości. Gdybym jednak zrobił film stricte o aborcji, to poszłoby na niego maksymalnie 300 tys. ludzi, a nie miliony. „Botoks” zdziałał więcej w kwestii aborcji niż wiele organizacji pro-life. Docierały do mnie sygnały, że ludzie, dla których aborcja była do tej pory obojętna, po zobaczeniu filmu stali się jej przeciwnikami. Cel osiągnąłem. Chciałem dotrzeć właśnie do niezdecydowanych.
Mówisz, że siła z góry pchnęła cię do zrobienia tego filmu. Czujesz opiekę duchową. Kiedyś tak jednak nie było. Były narkotyki i zabawa.
Wszystko jest drogą. Człowiek nie nawraca się w jednej sekundzie. W jakimś momencie zmienia się wektor naszego postępowania. To mozolna podróż. Małymi kroczkami, często niezauważalnymi, dokonujemy w sobie zmian. Dopiero na przestrzeni lat są one widoczne. Teraz czuję ogromną odpowiedzialność za to, co robię. Mam wielką tubę propagandową w postaci mojego kina. Mam wielomilionową widownię. Mogę więc powiedzieć „dupa, dupa, dupa” albo przemycić bliskie mi wartości. Chrystus nauczał, że trzeba być przebiegłym. Ludzie nie lubią być indoktrynowani gotowymi tezami. Wolą sami dochodzić do jakiś wniosków.
Ale nie unikasz wulgaryzmów ani przemocy. Epatujesz nimi. Chodzi ci o realizm ulicy?
Wulgaryzm staje się powoli manierą w naszym świecie. To nie dotyczy osób wyłącznie z marginesu i ulicy, o której mówisz. Wulgaryzacja życia dotyczy również polityków czy nauczycieli. Podczas spotkań z osobami, które potem stają się bohaterami moich filmów, zapisuję dialogi. Moje filmy są odbiciem rzeczywistości. Niczego nie kreuję. Przez wiele lat byliśmy społeczeństwem aspirującym do sukcesu. Na tym jechał TVN, który pokazywał rzeczywistość o oczko lepszą niż za oknem. Wszyscy w ich serialach mieli apartamenty, byli piękni i jeździli supersamochodami. Polacy uwierzyli, że ich życie będzie tak wyglądać. Realizm okazał się inny. Młodzi ludzie w tej młodej demokracji nie potrafią się odnaleźć. Właśnie na skutek tego pędu życia. Newsy pędzą, przykrywają się wzajemnie, a oni chcą czegoś, co ich ukonstytuuje w rzeczywistości. Chcą prawdy i czegoś, co ich dotyczy. Chcą kogoś, kto im powie, jak jest. Dlatego jest czas na takie kino jak moje. To kino bliskie życia i realizmu. Ludzie mają dosyć waniliowych historii.
To może chcesz być jak wczesny Abel Ferrara i jak on w „Złym poruczniku” pokazywać Jezusa na „ulicach nędzy”?
„Zły porucznik” to jeden z moich ulubionych filmów. To jest droga, która mnie fascynuje. Przykład. Jestem zadowolony z tego, jak pokazałem wiarę w „Służbach specjalnych”. Dzięki wątkowi nawrócenia cyngla WSI granego przez Janusza Chabiora wielu księży chciało mnie zapraszać na spotkania z młodzieżą. Dlaczego? Bo starałem się pokazać tę przemianę w delikatny sposób. Bez nachalności. Dlatego chwalili ten film ludzie zrażeni do Kościoła. To był trafiający do nich sposób opowiadania o wierze.
Czujesz, że masz konkretną misję jako filmowiec?
Tak, bo wiem, jakie jest źródło zła. Przymierzam się do międzynarodowej produkcji o handlu dziećmi. To będzie centralne uderzenie w ciemność. Spotykając się trzy lata z handlarzami, ofiarami i ich rodzicami, policjantami czy naukowcami, nie znałem jeszcze całego problemu. Poznałem go dopiero, docierając do serc sekt satanistycznych, które wykorzystują dzieci. Zrozumiałem, że tego zła nie da się poznać bez kontekstu duchowego. To będzie film o walce dobra ze złem. Chrystus mówi, że „Królestwo wewnętrznie skłócone nie jest w stanie się ostać na fundamentach”. Do dzisiejszego świata coraz mocniej przenikają symbole satanistyczne. Nawet na tej najniższej płaszczyźnie. Znaki satanistyczne stały się zabawą. W tym filmie będę chciał pokazać, że za nimi kryje się zło i ciemność. Chcę wywołać w ludziach wstręt do zabawy tego rodzaju symboliką. Pokazując cierpienie milionów dzieci.
Spadną na ciebie gromy. Nawet niektórzy księża lekceważą „jasełkowy satanizm”. Przecież to obciachowe i bardzo moherowe!
W USA jest oficjalnie zarejestrowany kościół szatana. Problem istnieje. Nie myśl jednak, że się zamieniłem w jakiegoś świętego ewangelizatora. Ciągle upadam. Popełniam grzechy. Jednak wiara na każdej płaszczyźnie mnie zmienia. Dwa lata temu w ogóle przestałem oglądać pornografię. To generator złej energii. Jak już mówiłem, powoli przechodzę ten proces. Przemycam go w swoim kinie.
Grzech wciąż czeka za rogiem. Dzięki każdemu kolejnemu spektakularnemu sukcesowi komercyjnemu twój portfel staje się grubszy. Nie boisz się, że wrócisz do tego, co już cię raz pochłonęło? Do alkoholu i hedonizmu?
Gdybym odniósł taki sukces komercyjny 10 lat temu, tobym z tobą dziś nie rozmawiał. Już bym nie żył. Bym się zachlał albo zaćpał. Jestem dzieckiem z blokowiska, więc mam w sobie ciągły lęk o byt. Boję się, że wrócę do ubóstwa z dzieciństwa. Przez długi czas zadręczałem się tą myślą, materializm nie koreluje z moją wiarą. Na skutek rozmów z księżmi zrozumiałem, że w bogactwie nie ma nic złego, o ile nie stawiamy mamony w miejscu Boga. Gdy kupowałem sobie wymarzone od dzieciństwa lamborghini, miałem poczucie, że to obnoszenie się z bogactwem. Ale to jest zamknięcie pewnego etapu w moim życiu oraz pokazanie też, że wierny Chrystusowi katolik może być człowiekiem materialnego sukcesu. Ja również spłacam swój dług. Zaangażowałem się w działalność charytatywną. Założyłem fundację pomocy dla sierot. Oddaje też dziesięcinę na ubogich, jak nakazuje Pismo.
Mój amerykański przyjaciel protestant mówi, że od kiedy daje dziesięcinę, to wiedzie mu się w biznesie. Przeszczepiasz ten rodzaj american dream w Polsce? Swój własny Hollywood nad Wisłą już stworzyłeś.
Nie pomagam ubogim z wyrachowania, choć oczywiście wierzę, że dawane dobro wraca. Otrzymuję tak dużo, nie zasługując na to, że nie wyobrażam sobie, aby nie pomagać bliźnim. Pamiętaj, że nie biorę żadnego państwowego dofinansowania do mojego kina. A więc inwestorzy i ekipa polegają na komercyjnym sukcesie. Jednocześnie wiem, że nie mogę się kierować wyłącznie tym aspektem. Nie jest to łatwe. Wielkie pieniądze tworzą wielki stres. Wróciłem więc do opowieści, jakie pisałem w dzieciństwie, m.in. o zamachu na Jana Pawła II. Wówczas czułem ogromną radość kreowania różnych historii. Coraz częściej myślę, że nie muszę się dziś spinać i mogę znów poczuć tę radość.
No tak, ale jesteś symbolem komercyjnego sukcesu w polskim kinie. Jeździsz wypasioną furą, jak rymował Liroy, „znasz znanych ludzi, a oni znają ciebie”. Masz status celebryty. Staje przed tobą młody spragniony takiego blichtru człowiek, a ty mu mówisz, żeby wystrzegał się hedonizmu? Jak ma to zrobić?
Nie wiem, czy jestem w stanie kogokolwiek czegoś nauczyć. Każdy musi przeżyć swoje błędy. U mnie spustoszenie zaczęło się w liceum. Satanistyczna muzyka. Pentagram na szyi. Z pogodnego dziecka stałem się smutnym, ubranym na czarno gościem. Moja późniejsza depresja, alkohol, narkotyki były konsekwencją wejścia w ciemność. Dopiero po latach wyciągnął mnie z tej jamy Chrystus. Wciąż się z niej wygrzebuję. Obecnie alkohol kojarzy mi się z bólem i samotnością. Musiałem jednak przejść pewne upodlenie emocjonalne. Dziś mam trójkę dzieci i nawet z tego względu nie wrócę do poprzedniego życia. Wiesz,co dla mnie było momentem przełomowym? Że po ośmiu latach związku otrzymałem stwierdzenie nieważności poprzedniego małżeństwa. W końcu mogliśmy z matką moich dzieci zawrzeć kościelny ślub. Mogłem przystąpić do spowiedzi i komunii świętej. To naprawdę mnie oczyściło. Zrzuciłem z barków 150 kilo. Mam teraz pewność, że Chrystus, który jest z nami w małżeństwie, nas wzmacnia. Cieszę się, że mogę pokazać wizerunek katolika szczęśliwego i spełnionego zawodowo.
Czyżbym czuł na horyzoncie jakiś filmowy moralitet Vegi? Może film o istocie rodzinnych więzów? W erze szalejących rozwodów byłaby to wielka rzecz!
To dobry pomysł, ale na razie mam plany filmowe zajęte do 2021 r. Jednak chciałbym nakręcić też filmy o innych problemach. Oczywiście kręcę trylogię „Kobiety mafii”, ale planuję też obraz o problemie uzależnienia. Nie tylko od używek, lecz właśnie materializmu, seksu czy magii. Chciałbym też nakręcić obraz o patologii w polskim sądownictwie. Mam już datę premiery. Jesień 2020 r. Pracuję też nad zrobieniem jednego z kolejnych filmów w języku angielskim z międzynarodową obsadą.
Wiesz po czym poznać, że Pan Bóg ma wysublimowane poczucie humoru?
Po czym?
Zaprowadził hedonistę, który swój pseudonim Vega wziął od Tarantinowskiego bohatera z „Pulp Fiction”, do filmowego ewangelizatora, który chce podbić walką ze złym zachodnie kino.
Wielu świętych było grzesznikami. A każdy człowiek jest powołany do świętości, więc się bardzo staram. Długa droga przede mną.
Czytaj również: Sieci: „Nie tęsknię za Hollywood”. WYWIAD z Jerzym Skolimowskim
Czytaj również: Reżyser „Pokoju” Lenny Abrahamson: „Jestem Polską zafascynowany”. NASZ WYWIAD
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/390603-tylko-u-nas-mocny-i-szczery-wywiad-patryka-vegi-dla-sieci-bez-przerwy-upadam-ale-daze-do-swietosci