Trudno polecać tom opowiadań klasyka w taki sam sposób, jak debiutanta. Prozę Marka Nowakowskiego znają wszyscy, którzy choć trochę czytają, tym bardziej, że chociaż bibliografie notują kilkaset jego opowiadań, wspomnień, szkiców, nie trzeba być badaczem literatury, żeby czerpać radość z rozpoznawania tych samych postaci ukrytych pod kolejnymi imionami, z powtórzeń scen, intryg i point. Charakterny urke, zgorzkniały AK-owiec, prywaciarz, prezes, Piękna Iza tworzą ten sam ni to panteon, ni to krąg widziadeł, wędrujący przez lata od mordowni, gdzie do ciepłej wódki podawano na zagrychę rozgotowany groch, do barku w Marriotcie: chochoły PRL.
Jest to jedyne w swoim rodzaju źródło, porządna historia społeczna Polski Ludowej nie obejdzie się bez setki cytatów z Nowakowskiego. Bo to on, na blisko dwadzieścia lat przed głośnym manifestem Zagajewskiego i Kornhausera, zaczął opisywać „świat nie przedstawiony”. Krytyka upupiała go, zarzucając efekciarskie pisanie o ludziach marginesu społecznego: tak, od nich zaczynał i trzymał się ich, ale po lekturze wyboru jego najlepszych opowiadań widać, że opisał wszystkie niemal stany i typy ludzkie, te odwieczne - stare matki, poborowych, chłopów – i te swoiście peerelowskie: złote rączki, zaopatrzeniowców, kapusiów. To perspektywa trochę jak w ikonach przedstawiających Sąd Ostateczny: jedni to postacie centralne, w złocie i czerni, inni, mniej ważni, mrowią się na obrzeżach, są jednak wszyscy.
Nieobecnych w jego prozie jest tylko kilka „kondycji”: wyżsi funkcjonariusze władz (wyżsi, bo powiatowi partyjni i komendanci MO już się tam znaleźli), wielcy naukowcy i artyści (niższych szczeblem, nieudaczników, ile chcieć), niepijący, entuzjastyczni robotnicy, no i dzieci. Czyli dokładnie odwrotnie niż w powieści socrealistycznej, obowiązującej przez kilka sezonów, dogorywającej do lat 80.: może należałoby uznać Marka Nowakowskiego za najbardziej konsekwentnego polemistę z socrealizmem, za szermierza przez pół wieku mówiącego „nie” propagandowej nadrzeczywistości?
Pisarz-antykomunista, godny towarzysz Józefa Mackiewicza? Wielu chce go tak widzieć, czasem trochę na siłę łącząc ambicje pisarskie debiutującego pod koniec lat 50. autora, odwagę „artysty w czasie dojrzałości” piszącego „Raport o stanie wojennym”, melancholię, z jaką przywoływał zamkniętą już przeszłość w „Powidokach”, wreszcie coraz bardziej cierpki z latami stosunek Nowakowskiego dla zachwyconego sobą środowiska, pamfletowo i nieprecyzyjnie określanego mianem „salonu”.
Jest w tym widzeniu sporo racji, mnie jednak podczas lektury „Najlepszych opowiadań” uderzyło coś innego: konsekwencja sięgająca poza wielki przełom lat 80.i 90., poza odzyskanie niepodległości. Owszem, znikło kilku bohaterów drugoplanowych, w oczywisty sposób należących do dawnego porządku, a kilku pierwszoplanowych tak się postarzało, że nie sposób ich już było galwanizować w kolejnych wcieleniach. Panteon jednak jako całość nie zmienił się niemal wcale: ta sama zapobiegliwość, cwaniactwo, histeria, glątwa zżerają jego bohaterów po roku 1989, taka sama jest potrzeba klina, gniew, zawiść.
Ta niezmienność jest znacząca. Ma ona oczywiście swoją wymowę polityczną, Stasio Bombiak z „Homo polonicusa” był żywym dowodem na to, że skażenie Polski komunizmem trwało i trwa, nawet jeśli zetlałe. Niezmienność frazy dla jednych była dowodem na stałość autora, dla innych – na jego zakrzepnięcie w formie, na rzeźbienie wzdłuż stałych linii. Jedni i drudzy mieli rację, w powracaniu do starych opowiadań Nowakowskiego, wyszukiwaniu tych jeszcze nieznanych było coś z przywiązań inżyniera Mamonia do melodii, które zna, irytacja na znajomy zwrot akcji ustępowała podziwowi, że można tak na jednej strunie.
A zarazem ta niezmienność pozwala dostrzec w Marku Nowakowskim nie tylko świadka czy „kronikarza PRL”, ale pisarza – mocne słowo - metafizycznego, który opowiadał o świecie upadłym, skalanym, niczym w manichejskiej mitologii, nie przez ustrój, lecz przez złego demiurga. Bo przecież, gdyby podsunięto nam jakieś jego opowiadanie jeszcze nieznane, rozpoznalibyśmy autora nie po krajobrazie warszawskich Włoch czy Powiśla, nie po szyku przestawnym zdań czy powracającym urywku knajackiej śpiewki, ale po tym, że nieodmiennie ukazują małość, słabość, śmieszność, a w najlepszym razie – porażkę jednego lub wszystkich bohaterów, tak samo w roku 1948, jak 1998. To katharsis na opak, lektura choćby i znanego na pamięć „Kwadratowego” czy „Sarkomy” pozostawia nas zawsze z takim samym żalem, osadem, ze zrozumieniem, że perspektywa upadku czy klęski jest w życiu stale obecna. To opowiadania na wiek męski; i taki też był, bez zdjęć z siłowni, selfies ze spluwą, wszystkich tych hemingway’owsko-twardochowych akcesoriów, Marek Nowakowski.
Więcej o zbiorze opowiadań Marka Nowakowskiego („Książę Nocy. Najlepsze opowiadania”, Iskry, Warszawa 2018) oraz o najnowszej syntezie powojennej historii Polski pióra prof. Jerzego Eislera („Czterdzieści pięć lat, które wstrząsnęły Polską. Historia polityczna PRL”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa, 2018) w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/390548-caly-smutek-polski-o-lekturze-opowiadan-marka-nowakowskiego