Znacie tą historię bardzo dobrze. W końcu Charles Bronson zbudował na niej ikonograficzną postać mściciela, która zdefiniowała wraz z „Brudnym Harrym” twardzielskie, antyliberalne kino lat 70-tych. Było to kino odpowiadające na infantylną, pełną pięknoduchostwa politykę liberalnych elit wobec narastającej przestępczości.
Oparte na powieści Briana Garfielda „Życzenie śmierci” (1974) Michaela Winnera powstało w specyficznym czasie. Pogrążona w kryzysie, przegrywanej wojnie w Wietnamie, uderzona rewolucją pokolenia 68, które zakwestionowało najważniejsze cnoty budujące potęgę kraju, osuwająca się w stronę europejskiego kolektywizmu kosztem indywidualizmu- w takiej Ameryce pojawił się architekt Paul Kersey. Zamordowano mu żonę, a córka wpadła w stan katatonii. Wierzący do tej pory w siłę państwa liberalnego, spokojny intelektualista wziął do ręki rewolwer i samemu wymierzył sprawiedliwość wszystkim oprychom świata. No może nie całego świata, ale Sodomy i Gomory nowojorskich ulic. Bez szaleństwa Travisa z „Taksówkarza”, za to z pewnością siebie Johna Rambo i inspektora Callahana. Widać, że kino znów potrzebuje takich bohaterów. Znak czasów?
Nowy Paul Kersey mieszka tam, gdzie w finałowej scenie „Życzenia śmierci” Winnera trafił Kersey, czyli w Chicago. Miasto to jest dziś pogrążone w wojnie gangów jak Nowy Jork przed erą, nomen omen, prawicowego burmistrza Rudi Giulianiego. Statystyki przemocy sięgają zenitu, „wietrzne miasto” się wyludnia, a Donald Trump straszył, że do miast wyśle Gwardię Narodową. Na razie prezydent USA musi się zadowolić samotnym mścicielem w kapturze. Chirurg Kersey ( Bruce Willis) to spokojny lekarz, który nie posiada w domu nawet broni. Gdy zostaje wezwany na nocny dyżur do szpitala, włamywacze zabijają mu żonę ( Elizabeth Shue), a córkę wpędzają w śpiączkę (Camilla Morrone). Policja niewiele może zrobić przez natłok zabójstw i napadów, więc Kersey bierze sprawy w swoje ręce. Kupując legalnie karabin? Ostatecznie tak, bowiem uwierzył, że policja przyjeżdża dopiero jak przestępstwo zostanie popełnione. Najpierw jednak oczyści brud chicagowskich ulic znalezionym Glockiem.
Powtórka z rozrywki? Tak, i to w gorszym wydaniu. Bruce Willis jest wciąż perwersyjnie uroczy w roli zabijaki. Nie ma jednak surowości Bronsona. Nie ma jego spojrzenia i tajemnicy kryjącej się za, jak to określił pewien amerykański krytyk filmowy, syberyjską urodą. Wciąż czekamy, by rzekł nieśmiertelne Yippie-Ki-Yay MotherFucker, co przecież uderza w wizerunek „zwykłego faceta”, zamieniającego się w ulicznego mściciela. Odnoszę też wrażenie, że reżyser remaku Eli Roth ( „Hostel”) zatrzymuje się w pół kroku. Nie tylko został powstrzymany przed pornografią przemocy, którą kocha ( choć scena tortur skalpelem wpisuje się w jego horrory), ale producenci obawiali się oskarżeń o łamanie poprawnych politycznie norm i nie docisnęli pedału gazu do końca.
Niemniej jednak „Życzenie śmierci” wciąż ma antyliberalną wymowę. Premiera zbiegła się z kolejną wielką debatą nad prawem do posiadania broni, więc film Rotha zaczął być postrzegany jako Trumpowskie i prawicowe poparcie dla uzbrojenia obywateli. Cóż, taka jest książka Garfielda, czego Hollywood nie mógł ukryć.
Większość krytyków zarzuca filmowi Rotha, że jest wierną kopią oryginału i nie niuansuje debaty o prawie do posiadania broni. Z punktu widzenia liberała, nowe „Życzenie śmierci” to oczywiste obrazoburstwo. Nie tylko dlatego, że mściciel z Chicago staje się natychmiast bohaterem mediów społecznościowych i herosem dla zastraszonych mieszkańców Chicago. Chirurgowi, o zgrozo!, otwierają się oczy u teścia w Teksasie, który strzelając do kłusowników z karabinu wożonego w pickupie, wygłasza monolog o prawie do posiadania broni i obrony przed przestępcami. Ba, nie mogący złapać oprawców gliniarz jest zmuszony jeść bezglutenowe batoniki ( cojones odzyskuje dopiero gryząc tłustą pizzę), a najgroźniejsze bandziory to Latynosi ( przeciwko nim mur stawia Trump)**. Rasizm Panie, militaryzm i prawicowe prostactwo! Nie dziwię, że tak krzyczą hipisi i „śnieżynki”. W końcu leżącej w śpiączce córce Kerseya, która przed tragedią dostała się na ekonomię na uczelnię Nowym Jorku, koleżanka czyta…książkę guru libertariańskiej prawicy Miltona Friedmana.
„Życzenie śmierci” to kino klasy B. Produkt rodem z VHS, wpisujący się w modną popkulturową retro reaktywację „najntisów” ( „Niezniszczalni”, „Stranger Things”). Jednak jest to też odpowiedź na prawicową kontrrewolucje w kilku krajach zachodniej cywilizacji. To film bardzo trumpowski, który spodoba się też polskim prawicowcom. Cnota męstwa, celebracja odwagi, bezwzględność wobec intruza niszczącego „nasz styl życia”- takie hasła podłożyły fundamenty prawicowej kontrrewolucji w Europie. Jednak sprzeciw wobec systemu jest już czysto jankeski. Nie lekceważmy reaktywacji amerykańskiego czarno-białego kin reaganowskiej i bushowskiej dekady. Zachodnia cywilizacja znów zgubiła swój wektor. Sukces na wskroś ludzkiego marvelowskiego superbohatera Franka Castle ( serial „Punisher”) i zmartwychwstanie Paula Kerseya dowodzą, że szukamy kogoś bliższego niż bogowie Asgardu z „Avengers”.
4/6
„Życzenie śmierci”, reż: Eli Roth, dystr: Forum Film Polska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/390377-zyczenie-smierci-bez-uroku-bronsona-jednak-to-wciaz-prawicowy-film-recenzja