Jestem wolnościowcem. Wiem, że w świecie pokręconych pojęć, zdegenerowanych idei to nic nie znaczy. Słowo wytrych. Banał sprowadzony do celebryckich wyskoków Korwina. Co to znaczy być wolnościowcem na polskiej prawicy? Niskie podatki? Mała biurokracja? Volenti non fit iniuria ( „chcącemu nie dzieje się krzywda”?)
To wszystko ważne, ale wtórne wobec istoty potrzeby poczucia nieustającej wolności. Trzeba mieć ją wszczepioną. Zaaplikowaną w dawce, która już nigdy nie wyjdzie z krwioobiegu.
Mnie ją aplikowano od najmłodszych lat. Albo inaczej to ujmę. Sam ją sobie aplikowałem od najmłodszych lat. Za pomocą kultury. Książek i kina. Jako jedynak ze stosem VHS rodziców pod ręką, anteną satelitarną i wypożyczalniami kaset video na każdym roku ( ech te lata 90-te!) chłonąłem kino. Arcydzieła i tandetę klasy B. Chłonąłem też kino w telewizji. Późne seanse „na jedynce” , zakreślane w mozołem pozycje w drukowanych programach telewizyjnych.
Nie pamiętam jak trafiłem na to arcydzieło. Nie pamiętam czy wypożyczyłem na VHS przez twarz Jokera z ukochanego w dzieciństwie „Batmana” Burtona, czy może zobaczyłem go gdzieś w telewizji. Nie jest to dziś istotne. Uderzyło mnie z falą, której powiew przypominam sobie przynajmniej raz do roku. „Lot nad kukułczym gniazdem” był objawieniem kilka razy. Jako nastolatek chciałem być Randalem McMurphym w opozycji do Siostry Ratched uczącej przeklętej chemii. Przebiegłe, sadystyczne, pasywno- agresywne spojrzenie siostrzyczki z zakładu na psychicznie chorych symbolizowało autorytaryzm innych nielubianych nauczycieli.
Potem siostra Ratched stała się dla mnie symbolem niewolniczego systemu. Różnie rozumianego. Biurokracji, zamkniętego umysłu, politycznego klinczu.
W amerykańskim liceum, do którego trafiłem w wieku 16 lat przerabialiśmy książkę Kena Keseya. Drobiazgowo rozkładaliśmy ją na czynniki pierwsze. Pisaliśmy o niej eseje, omawialiśmy na kilku lekcjach języka angielskiego. Wszystko pod kątem wolnościowym. W kontekście głębokiego sprzeciwu wobec kajdan systemu. Tak się wykuwa człowieka wolnego. Ceniącego wolność indywidualną ponad życie w klatce.
Nie dziwię się, że Milos Forman sięgnął po Keseya i nakręcił w 1975 roku swoje największe arcydzieło z Jackiem Nicholsonem, nagrodzone potem 5 najważniejszymi Oscarami. Uciekający przed komunistycznym reżymem Czechosłowak wiedział czym jest niewola systemu. Perfidny, perwersyjny, przebrany za przyjaciela ludu, samozwańczy wyzwoliciel od faszyzmu komunista. To on był siostrą Ratched w ekranizacji Formana.
Bezbłędnie zagrana przez Louise Fletcher Ratched symbolizowała wszystkie dyktatury świata. Dyktatury tylko z pozoru wszechmocne. Funkcjonujące dzięki bierności poddanych. U Keseya bohaterem jest udający głuchoniemego Indianin. Zniszczony przez system niewolnik chcący jedynie przetrwać w systemie. Forman na główny pan wybija Randala McMurphy’ego, drobnego rzezimieszka, rozwalającego system dzięki złożeniu ofiary. Ofiary, która wyrywa z letargu stłamszone siły społeczeństwa uosobionego przez „głuchego” Indianina. Ilekroć popadam w senność, układam się w znienawidzonym systemie ( odbieranym na różnych płaszczyznach) i staję się głuchy oraz niemy- oglądam arcydzieło Formana. Przypomina mi ono, że by zło zatriumfowało, wystarczy, że przyzwoici ludzie nic nie robią.
Wyrosły w komunistycznym reżymie Forman, któremu Ameryka w pełni dała „american dream” do końca kariery dotykał tematyki wolnościowej. Czyż również Oscarowy „Amadeusz” (1984) nie był o zniewoleniu przez zazdrość, ale również boski talent? Genialny i niedoceniony wystarczająco mocno „Człowiek z księżyca” (1999) to nie tylko opowieść o autystycznym komiku Andy Kauffmanie, ale również uniwersalna historia wyobcowania i próbie wyrwania się z konwenansów popkultury. Forman osiadł na mieliźnie banału, czyniąc herosem walki o wolność słowa obrzydliwego wydawcę pornograficznego Hustlera w skądinąd świetnym „Skandalista Larry Flynt” (1996), ale też przewrotnie nie bał się pozytywnie przedstawić ( „Valmont” 1989) najsłynniejszego libertyna literatury z kart „Niebezpiecznych związków” Pierre Choderlos de Laclosa. Mocował się też ze zmitologizowaną, ale mającą swoje ciemne oblicze Inkwizycją („Duchy Goi” 2006). Nigdy jednak nie sięgnął ponownie po istotę zniewolenia, którą pokazał w „Locie nad kukułczym gniazdem”. To tam opowiedział w uniwersalny sposób o zniewoleniu przez system, ale równocześnie pokazał walkę ze złem totalniackiego myślenia na najniższej płaszczyźnie. W codziennej egzystencji.
Milos Forman zmarł wczoraj w wieku 86 lat. Żegnaj mistrzu. Dziękuję ci, za tą opowieść. Jedną z najważniejszych z moim życiu. Pokazałeś mi, że można „wypluć tabletkę”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/390289-to-rowniez-dzieki-niemu-jestem-wolnosciowcem-to-on-pokazal-ze-tabletke-mozna-wypluc