Zapraszam w najbliższy poniedziałek do Teatru Telewizji. „Inspekcja”, przedstawienie Grzegorza Królikiewicza, nie mogło się przez lata przebić przez telewizyjne struktury. Coś przeszkadzało. Teraz to przedstawienie pojawia się w apogeum aktywności telewizyjnego teatru.
Okazją do jego pokazania jest kolejna rocznica katyńskiego mordu. Bo to widowisko poniekąd o nim. Ale pokazuje go z niezwykłej perspektywy – wielomiesięcznej aktywności majora NKWD Wasilija Zarubina, który pracował wśród polskich jeńców i nad polskimi jeńcami, usiłując pozyskać jakąś grupę pośród nich. Sama masakra, właściwie ledwie zamarkowana ułamkiem sceny, jest finałem tego niezwykłego ciągu zdarzeń.
To się nie może udać – podpowiadał mi wewnętrzny głos, Zdawało mi się, że temat sowieckiego aparatu przemocy jest już trochę zużyty, przemielony wieloma filmami i widowiskami. Z drugiej strony Królikiewicz jawił mi się jako wybitny intelektualista, ale spec od widowisk niełatwych, nieprzypadkowo kręconych rzadko – może poza dokumentami. Co wyniknie z tego połączenia?
Ewa Millies-Lacroix, szefowa Teatru TVP, powiedziała przed projekcją sensowną rzecz. Choć pozornie ten spektakl nawiązuje do tradycji robionych kilka lat temu quasidokumentalnych teatrów faktu (często, to już mój dodatek, uchodzących za zbyt proste, deklaratywne, czasem toporne), to przecież „Inspekcja” rozsadza tę konwencję. Jest czymś dużo mocniejszym , głębszym, ambitniejszym.
Miała rację. Królikiewicz napisał scenariusz, ale zmarł podczas przygotowań do realizacji. Jego misję przejął syn, Jacek Raginis-Królikiewicz , zaproszony przez ojca do współpracy, pomimo wcześniejszych artystycznych różnic między nimi, o czym sam opowiadał po premierze. Powstał spektakl niezwykły. Ascetyczny, kręcony na terenie elektrociepłowni stwarzającej widmowo-księżycowy krajobraz , pasujący do wyobraźni Królikiewicza seniora, bo robiony przez jego współpracowników (operator Adam Bajerski). A zarazem nie przytłaczający słowa plastycznymi wizjami. Skoncentrowany na aktorach, na zbliżeniach ich twarzy, ich przeżyciach. Ze świetną muzyką Michała Lorenca w tle. Siedziałem jak przykuty do fotela gapiąc się na to.
Mechanizm sowieckich manipulacji obnażony tu został perfekcyjnie. Przychodził mi do głowy dziejący się kilkadziesiąt lat później film „Akwarium” Antoniego Krauzego według Wiktora Suworowa. Ten język, ten modus operandi, okazał się trwały, pasujący do natury wszystkich służb specjalnych, a przecież dodatkowo obciążony rosyjską naturą, tym szczególnym fatalizmem, przekonaniem, że jednostka jest cząsteczką w wielkiej machinie czy żyjątkiem w mrowisku. Nieprzypadkowo Jacek Raginis-Królikiewicz przypomniał o filmie ojca „Scytowie”, właśnie o Rosji. I przypomniał też drobny fakt: z podręczników Zarubina do dziś uczą się funkcjonariusze FSB.
Ale jest i inny wymiar tego widowiska, bardziej uniwersalny. Kiedy Zarubin prezentuje się jako wizjoner żądający od Polaków wyrzeczenia się własnej tożsamości w imię nowych miraży, nie prezentuje tylko przemocy rosyjskiego imperium. Wyraża też rację rozmaitych globalnych utopii bardziej współczesnych, nie pochodzących tylko z Moskwy. Ma więc rację Królikiewicz junior warto to widowisko czytać uniwersalnie, współcześnie, i nawet nie tylko jako opowieść o genezie PRL-u. My także jesteśmy kuszeni na rozmaite sposoby.
A równocześnie ta wirtuozeria samej opowieści! Jestem na to wyczulony, nie ma tu na przykład tak częstych w podobnych widowiskach wtrącanych słów ze współczesności. To jest współczesne, ale opowiedziane językiem z roku 1940.
Mamy też wieloznaczność w prezentacji postaci, tak różną od schematyzmu dawnych teatrów faktu. Z jednej strony Polacy. Któż z nas nie zastanowi się oglądając kolejne kuszenia Zarubina, jak sam by się zachował? Gdzie jest granica między zdrowym rozsądkiem, a pokusą żeby przekroczyć granice kompromisu? Pójść dalej.
Z drugiej, sam Zarubin, demoniczny, momentami diabelski, a przecież do końca zastanawiamy się, na ile delektuje się on swoimi pracami, a na ile jest szatanem udręczonym, nieszczęśliwym. Wielu oficerów wspominało go jako uprzejmego, delikatnego. Taka była jego rola, ale co się za tą maską kryło? Kiedy po pijatyce najpierw z jednym, potem z drugim Polakiem urządza sobie grubiańską zabawę zmuszając podkomendnego do tańców i strzelając w ścianę, wychodzi z niego prostacka natura, czy też odreagowuje frustrację? Trzeba być mistrzem żeby w opowiadaniu takich zdarzeń zachować tyle subtelności, niejednoznaczności.
W widowisku, w którym nie ma jednej kobiety, esencją są aktorzy. Mariusz Ostrowski, z Teatru im. Jaracza w Łodzi, wznosi się na wyżyny jako amator psychologii Zarubin operujący naukowymi metodami w samym środku stalinowskiej rzeźni. Na jego twarzy maluje się cała gama emocji. A przecież wszystko sprowadza się do przebijającego się przez nie grymasu ust, upiornego, ale i gorzkiego. Jego rozgrywki z zapraszanymi do gabinetu „gośćmi” mają całkiem fizyczną naturę. Jego nadaktywność mimiczna i ruchowa, niemal owadzia, zmienia się w nagły bezruch, w oczekiwanie. Czujemy jego nieustającą obecność nawet w scenach w których go nie ma, w życiu polskich oficerów. To naprawdę wielka kreacja!
Pośród tych oficerów wyróżniają się Radosława Pazura jako Komarnicki (późniejszy emigracyjny minister sprawiedliwości) i Marcin Kwaśny jako Swianiewicz. Jak wiele można wyczytać z ich twarzy, gestów, mowy ciała. Ale prawdziwą rewelacją wydał mi się 80-letni Zygmunt Malanowicz. Taki zwyczajny, niemal monotonny, jako generał-senior Minkiewicz. A przecież właśnie dlatego tragiczny – i w nieustającej walce ze swymi pokusami i w końcowym, całkiem nieefektownym w geście i tonie głosu heroizmie oporu. A na dokładkę jeszcze inne twarze, mające czasem po kilka sekund żeby coś wyrazić. Choćby stary lejtnant innego aktorskiego nestora Michała Szewczyka. Chapeaux bas.
Może najmniej mnie poraził prądem świetny skądinąd aktor Piotr Głowacki jako sam Józef Stalin pokazany w kilku zaledwie scenkach. Tylko że w roli tej niedosyt budziły takie wielkości jak Jerzy Trela czy Zbigniew Zapasiewicz. W sumie to jest naprawdę wielki spektakl. Długo go będę pamiętał. Polecam.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/389088-inspekcja-wielkie-widowisko-grzegorza-krolikiewicza-pozostawil-opowiesc-niezwykla-o-genezie-mordu-katynskiego-ale-nie-tylko
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.