W ramach swoich obowiązków, członka jury festiwalu „Klasyka Żywa”, odwiedziłem Olsztyn. Na małej scenie miejscowego teatru im. Jaracza solidny reżyser Krzysztof Rekowski wystawił „Kurkę wodną” Stanisława Ignacego Witkiewicza.
Sztuka pochodzi z roku 1921 i jak w przypadku wszystkich pozostałych jego dramatów pojawia się pytanie: o czym traktuje. Zawsze możliwe są tu dwa podejścia. Jan Englert wystawiając przed pięcioma laty „Bezimiennie dzieło” tegoż autora, mówił o jego katastrofizmie, o przestrogach przed groźną przyszłością (dziś współczesnością), przed uniformizacją. I wszystkie te elementy można naturalnie u Witkacego znaleźć – choć w różnych dramatach w różnym stężeniu. A w każdym razie tak się nam zdaje.
Zarazem pamiętamy wywody Witkacego o tym, że jest wierny „czystej formie”. Czy była to tylko deklaracja: nie ma u mnie klasycznej psychologii, związków przyczynowo-skutkowych, stuprocentowej logiki? Czy też całość należy traktować jako luźny strumień świadomości, który jest ciągiem nieokiełznanych figli? Żartów z o wiele bardziej niż my tradycyjnych jemu współczesnych, którzy z takim opowiadaniem o świecie mieli niewielkie doświadczenia i zwyczajnie za nim nie nadążali.
Ten dylemat, ile Witkacego w Witkacym, pozostawię mądrzejszym od siebie filologom i teatrologom. W przypadku „Kurki” trudno nie zauważyć stałych motywów: nadciągającej rewolucji, krachu „starego świata”, cokolwiek by on nie znaczył. Ciężko uznać, że wszystko to tylko żart, skoro jeden z głównych bohaterów Edgar Wałpor strzela sobie na koniec w głowę, tak jak Witkacy w 18 lat później. A zarazem bawi się on tu motywami niekoniecznie społeczno-politycznymi: wątkiem permanentnie ze sobą złączonych miłości i śmierci, zresztą z rozlicznymi, mało już dziś czytelnymi odniesieniami literackimi – od Szekspira po Strindberga i Wedekinda. Można by uznać „Kurkę” za pastisz egzystencjalnego dramatu, gdzie kobietę fatalną trzeba zabijać po kilka razy, a ona wraca. Witkacy bawi się także językiem pełnym nowoczesnych na owe czasy słówek i artystycznych skojarzeń. Można powiedzieć, że odkrywał postmodernizm na dekady przed nim.
Ja odbieram tę sztukę, z wplecionymi w nią żartami ze sztuk „pisanych bez sensu”, jako bibelot, umyślnie bełkotliwy, ale przecież będący świadectwem historii - i literatury i Europy. Rekowski wystawił go poprawnie, bez domiaru bożego szaleństwa, ale z próbą rzetelnego oddania myśli lub świadomego braku myśli, z którego coś ma wynikać, ale co – Bóg raczy wiedzieć. Zredukował drugoplanowe postaci, skondensował wszystko do względnie żwawej, choć może chwilami, zgodnie z manierą współczesnego teatru zbyt wrzaskliwej jednoaktówki.
Grać to można bardziej cienko, właśnie pastiszowo. Kluczem olsztyńskiego odczytania jest przebieranie kolejnych postaci w nowe ubrania zapowiadające nowe role w życiu, ale nie przywiązywałbym się za bardzo do żadnej interpretacji, właśnie ze względu na przekorny grymas autora. Tu znacznie mniej jest prostych aluzji socjalno- politycznych niż choćby w „Szewcach”.
Oglądałem „Kurkę” z roku 1980 w warszawskim Teatrze Współczesnym, w reżyserii Macieja Englerta. Powracającą po śmierci, a potem znów zabijaną tytułową bohaterką była w nim Marta Lipińska, księżną of Nevermore – Maja Komorowska, a grał kwiat tego zespołu: Kowalewski, Maciej Damięcki, Henryk Borowski. Nie mogłem widzieć inscenizacji z roku 1964 , wystawionej w warszawskim Teatrze Dramatycznym, gdzie Kurką bawiła się Barbara Krafftówna, a postacią księżnej – Halina Mikołajska. Talent komediowy aktorów udających historię serio niewątpliwie ułatwiał śledzenie słownych powodzi, chwilami o niczym.
Aktorzy olsztyńskiego teatru mają mniej komediowe temperamenty, trudno powiedzieć, że dobrze bawią się swoimi postaciami. Wyróżnia się bez wątpienia Artur Steranko, aktor znany z filmu Skolimowskiego „Cztery noce z Anną” jako stary Wałpor, imponująco wykorzystuje własną charakterystyczną posturę Marcin Tyrlik jako złoczyńca Korbowski. Pozostali: Radosław Hebal (Edgar Wałpor), Małgorzata Rydzyńska (Kurka Wodna), Ewa Pałuska-Szozda (Księżna) czy Radosław Jamroż (Tadzio) mają z reguły po kilka sugestywnych momentów. Zaskakująco dobrze wypadli za to absolwenci miejscowego studium aktorskiego im. Aleksandra Sewruka: Krzysztof Berendt, Dominik Bloch, Daniel Roman. Wszechobecni, bo grający i lokajów, i panów z towarzystwa, i jeszcze inne postaci, bardzo ożywiają niefabularną „fabułę” swoją mimiką i scenicznym ruchem.
I tym można by zakończyć, gdyby nie jedno dodatkowe zaskoczenie. W programie teatralnym pośród kilku tekstów uwagę przykuwa wywiad dla „Gazety Wyborczej” poety Adama Zagajewskiego, w którym „dziękuje” on antypisowskeimu samobójcy Piotrowi Szczęsnemu. Takie sztukowanie, jeśli już nie samej inscenizacji (na szczęście tu tego nie ma), to choćby didaskaliów aluzjami do obecnej polityki, to dziś standard wielu polskich teatrów. Osiągany niestety często za cenę niedorzeczności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/388589-kurka-wodna-w-olsztynie-witkacy-przestrzega-czy-zartuje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.