Wystawienie „Pana Jowialskiego” jako widowiska telewizyjnego na Międzynarodowy Dzień Teatru to świetne trafienie. Nie każda sztuka Aleksandra Fredry podnieca mnie jednakowo, niektóre są konwencjonalne i błahe. Tej nie trzeba podpierać deklaracjami o ciągłości tradycji. Broni się kapitalnym poczuciem humoru.
Weźmy scenę z sułtańskimi przebierankami, które familia Jowialskich, napuszczona przez intryganta Janusza, funduje nieznajomemu, czyli Ludmirowi. Nie dość, że hrabia autor wykazuje się erudycją literacką („Życie snem”), to piętrzy ciąg gagów niczym współczesny kabaretowy skecz. A wizerunki odrealnionych postaci zaludniających dworek Jowialskich? Każda oddaje się swoim obsesjom, nie bardzo widząc zza nich świat. Godne to egzystencjalnego dramatu, ale staje się przedmiotem niezwykle śmiesznej zabawy.
ież wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, i nie byłoby tak ciepłe. Jak rasowy komediopisarz autor delektuje się ludzką głupotą. Szambelan, syn Jowialskiego, próbujący wymyśleć przysłowie o patykach czy zwrócić na siebie uwagę otoczenia to postać, którą mógłby napisać Gogol, a może Mrożek.
Artur Żmijewski wykonał zadanie nałożone nań przez Teatr Telewizji, czerpiący garściami z klasyki, pokazujący, że jest się na co oglądać w przeszłość. Odrobinę włożył spektakl w cudzysłów, pokazując na początku studio, operując nieco stylizowanymi dekoracjami czy jazzową muzyką Włodka Pawlika. I prowadząc aktorów miejscami drogą nieprzeszarżowanej groteski, którą można zresztą odnaleźć w tekście.
A zarazem to wciąż sztuka kostiumowa, nieprzenoszona sztucznie we współczesność, bawiąca pewną staroświeckością form i konwenansów. Gdzieniegdzie tylko wytrawny aktor postawił na dodatkowe smaczki. Nie myśleliśmy o starych Jowialskich jako parze wciąż się kochającej, także fizycznie. Ginęło to nam za powłoką zdziecinniałych staruszków. Tymczasem Żmijewski zapewnia, że to sztuka o różnych formach miłości. Może dlatego zauważymy też mocno tragikomiczną naturę postaci Szambelanowej, było nie było matki, która straciła kiedyś dziecko.
Wymaga to wszystko koronkowego aktorstwa i dostajemy gwiazdy. Adam Ferency i Anna Dymna grają wciąż chutliwych Jowialskich, jakby byli nimi zawsze. Tomasz Kot buduje postać niedorzecznego Szambelana środkami ze współczesnej komedii. Danuta Stenka jest Szambelanową raz zabawną, raz serio. Mateusz Rusin prowadzi Janusza z cienką ironią, nie pastwiąc się nad nim nadmiernie. Młodzi wykorzystują szansę, żeby też śmieszyć. Fabian Kocięcki jest całkiem wyrazistym Ludmirem (sekwencje z przebierankami i jemu dają parę chwil błazeństwa), Joanna Kuberska egzaltowaną panną, a Krzysztof Szczepaniak – ogromnie śmiesznym Wiktorem. To zresztą młody aktor o szczególnej predylekcji do komedii.
W moich oczach poprzeczka była ustawiona wysoko. Pamiętam sławnego „Pana Jowialskiego” Olgi Lipińskiej z 1976 r. Mrożewski, Ludwiżanka, Krafftówna, Pawlik, Pokora, Englert – oni wszyscy grali może nawet bardziej brawurowo, z większą gamą komediowych min. To zaś jest „Jowialski” przesłonięty jakby mgiełką melancholii, co podkreśla jeszcze udział wychodzącego z choroby Krzysztofa Globisza jako lokaja. Fredro pozbawiony złudzeń, po przejściach? Jeśli na tym ma polegać odczytanie klasyki na nowo przez każde pokolenie, to jestem za.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/388333-zaremba-przed-telewizorem-jowialscy-sie-kochaja