O ile jeszcze kilka lat temu w popkulturze kreślono wyraźny podział między szlachetnymi stróżami prawa a brzydkimi, złymi i brudnymi bandytami, tak w ostatnich latach wspomniana granica zaczęła się zacierać. A szkoda, bo choć zawsze są odcienie szarości i nic na tym łez padole nie jest do końca białe i czarne, warto stawiać z pozoru banalną granicę między dobrem a złem.
Obecnie można zauważyć wyraźna fascynację „ciemną stroną”. Jeszcze do niedawna nie do pomyślenia była sytuacja, w której idolem zostaje człowiek wyjęty spod prawa. Pal licho sytuację, w której kryminalista jest wyłącznie przedmiotem czy nawet narratorem ciekawej historii. W końcu pewne relacje mogą być przekazywane wyłącznie przez naocznych świadków zdarzeń. Tak było zawsze. Jako dziennikarz w pełni rozumiem ten proceder. Gorzej gdy z żywego nośnika ciekawych informacji robi się wzór do naśladowania czy niemal obiekt kultu.
Jestem zbulwersowany tym, że dzisiaj dla młodzieży wzorcami są przestępcy. To jest po prostu coś paranoicznego! Najbardziej przerażające jest to, że powstają już niemal fankluby, do których całkowicie dobrowolnie przystępują nowe osoby
— mówi portalowi wPolityce.pl nadkom. Dariusz Loranty, były policjant kryminalny.
Niestety ta podobne produkty marketingowe jest olbrzymi popyt, co objawia się choćby w kinematografii. Patryk Vega 13 lat temu zdobył uznanie pierwszym „Pitbullem” opowiadającym o losach funkcjonariuszy Komendy Stołecznej Policji, ale największą popularność przyniosła mu kontynuacja swojego sztandarowego obrazu, w którym na pierwszy plan wysunęły się czarne charaktery. To one głównie zyskały poklask nowej, niestety mało wybrednej, publiki. Po kolejnym filmie „Kobiety mafii”, Vega reklamuje nawet linię ciuchów z „mafijnymi” odniesieniami. To się po prostu sprzedaje i daje dodatkowe pieniądze. Poczucie smaku można odłożyć na bok.
I choćby dlatego z dość sympatią podchodzę do nowego filmu Władysława Pasikowskiego „Pitbull. Ostatni pies”, która stanowi godne zamknięcie policyjnej sagi. Godne, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę pierwszą część. Twórca kultowych „Psów” wskazuje na cienką granicę, po której muszą balansować policjanci stykający się ze środowiskiem przestępczym. Nie sposób jednak jej nie dostrzec. Dobrym przykładem jest scena, w której główny bohater Despero spuszcza łomot gangsterom pastwiącym się nad młodą prostytutką. Bez kompromisu, bez przymykania oczu. Scena jak z westernu. Może banalna, może nieco naiwna, ale właśnie takich elementów potrzebuje kino. Tu granica musi być wyraźnie nakreślona.
I tego też bym oczekiwał. W filmach, książkach, mediach. Zło jest pociągające, ale za flirtem z „ciemną stroną” jest tylko pustka. Warto stać po właściwej stronie barykady.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/388259-boje-to-ja-sie-tylko-boga-popkultura-i-media-uwielbiaja-bawic-sie-zlem-ale-nie-wszystko-stracone