Arlekinada w Inowrocławiu, festiwal teatrów szkolnych i młodzieżowych odbywa się co roku, od lat 16. Od lat trzech dla mnie jest wielkim świętem teatru.
Jest pokazem tego, co można stworzyć od samego dołu. Co można wymyśleć i przygotować z kilkunastoletnimi ludźmi, którzy nagle okazują się zdolni do wielkiej wyobraźni i kreatywności. I jakie możliwości ma w ogóle teatr. Bo spotykają się tu różne style i estetyki. Często jeszcze bardziej umowne niż teatrze „dorosłym”, profesjonalnym, bo trzeba wierzyć na słowo, kiedy chłopak czy dziewczyna gra starca lub staruszkę. Ale zapewniam: potęga teatralnej wyobraźni jest wielka.
Na dokładkę przynajmniej część tych widowisk jest nie całkiem „dorosła”. Ujawnia tęsknoty i pasje młodzieży, czasem jest pisana pod młodego widza. Stąd podwójne wrażenie, że to teatralne wielkie udawanie zarazem udawaniem nie jest. Trochę to skomplikowane, ale da się zrozumieć.
To także wielkie święto, bo samo spotkanie dziewięciu teatralnych zespołów z całej Polski staje się nagle oddzielnym spektaklem. Także dzięki radnej wojewódzkiej Elżbiecie Piniewskiej, zarazem polonistce z miejscowego „Kaspra” (liceum im. Kasprowicza). Która ma własny, świetny zespół: Inowrocławski Teatr Otwarty, ale która tego dnia otwiera miejscową salę teatralną wyłącznie dla gości. Wprzęgając to swoją młodzież, która ofiarnie obsługuje festiwal w roli wolontariuszy.
Dzięki jej wpływowi na władze miasta, ale i zaradności w szukani u sponsorów, jest wszystko: i warsztaty teatralne dla młodzieży, i występ gwiazdy na końcu, przed galą (w tym roku świetny koncert śpiewającego aktora Pawła Domagały). I profesjonalne jury, w tym roku aktorka Dorota Segda, krytyk Łukasz Maciejewski i poeta z Torunia Jerzy Rochowiak. I nagrody pieniężne: dla teatrów, dla aktorów. Skromni młodzi ludzie, często z trudnością finansujący swoje podróże do Inowrocławia, trafiają nagle do wielkiego świata. I to im się należy. Zarazem mają okazję poznać innych, podobnych pasjonatów, zderzyć własne pomysły i wrażliwości z pomysłami i wrażliwościami innych.
Takich festiwali jest dużo, bo wbrew pozorom świat teatrów amatorskich pokrywa mapę Polski gęstą siecią punkcików. A jednak zaryzykuję twierdzenie: Arlekinada jest jedyna.
W tym roku poziom był wyjątkowo wyrównany – w górę. Powtórzę przy wielkiej różnorodności stylów. Teatr Avis z Nowej Soli tak jak dwa lata temu urzekał wizjami plastycznymi. Opowieść o Narcyzie wzięta wprost z „Metamorfoz” Owidiusza, grana przez same dziewczyny, pociągała pięknem i tajemnicą.
Na drugim biegunie umieściłbym bardzo konkretną, można by rzec klasyczną satyrę „Epopeja” według sztuki Grzegorza Reszki. Teatr Agrafka z Chełmna zabawił się, bardzo efektownie, z dużym poczuciem humoru, obśmiewaniem różnych środowisk ingerujących w świat filmu i robiących nieznośnym życie filmowego reżysera. Trzeba pogratulować reżyserce Idze Jambor-Skupniewicz (nota bene aktorce), że umiała wykrzesać z młodych ludzi perełki sytuacyjnych i słownych gagów.
Serio, nawet w konwencji mocno posępnej, obecną polską rzeczywistość przedstawił Teatr Novi z Tarnowa Podgórnego. „Garnitur prezydenta” Maliny Prześlugi to był właściwie spektakl polityczny, choć trochę maskowany metaforami i symbolami. Gdzieś pośrodku znalazł się Teatr Tu z Czarnkowa. Sztuka Roberta Jarosza „Szczurzysyn” dotyka problemu ludzkiego okrucieństwa wobec ludzi „innych”. Ale choć traktuje, nawet w podtytule, „o nienawiści”, jest mniej dosłowna niż opowieść ludzi z Tarnowa. Dba o to obdarzony dużą teatralną intuicją młody nauczyciel historii Artur Geremek umiejący wydobyć z młodych aktorów dużą sprawność ruchową i ekspresję w budowaniu metafor.
Bardziej klasyczny repertuar demonstrował Teatr Montaż z Gdańska. Wystawili jedną ze szczególnie lubianych przez teatry szkolne sztuk Sławomira Mrożka „Męczeństwo Piotra Oheya”. Bardziej klasyczny w teorii, bo nie zastygli w zwykłej manierze grania tej groteskowej opowiastki o inwazji strasznego świata polityki, nauki i showbiznesu w życie jednostki. Zwykle podaje się ją w konwencji lekkiej komedii. Ich ponure zabawy rekwizytami i ruchowe wygibasy budziły podziw. Warto podkreślić jeszcze coś. Montaż to ekipa z Państwowych Szkół Budownictwa im. Mariana Osińskiego. Chwała reżyserom: Małgorzacie Polakowskiej i Przemysławowi Jurewiczowi, że w takim, zdecydowanie niehumanistycznym otoczeniu umieli wykrzesać z młodych ludzi tyle humanistycznej fantazji.
Zbliżamy się już do najcięższej ligi. Chyba z zaskoczeniem oglądała młodzieżowa w większości widownia bardzo gęsty spektakl „Bezczelnie młoda, bezczelnie zdolna” wystawiony przez Teatr Ekspozycja z domu kultury w Poznaniu. To rozpisany na dwoje aktorów (świetni Kaja Banaszak i Mateusz Krawczyński) teatralny reportaż o sławnym morderstwie dokonanym przez parę nastolatków na rodzicach chłopaka, koło Białej Podlaskiej.
Adam Brzeziński napisał własny scenariusz według prawdziwych, głównie prasowych tekstów, choć inkrustowanych literackimi skojarzeniami – od Szekspira po „Królową śniegu” Andersena. Mamy wszystkie „sztuczki” współczesnego teatru: brak linearnej akcji, metafory budowane scenicznym ruchem, granie wielu postaci przez tych samych aktorów, którzy stają się naszymi przewodnikami, opowiadaczami. A równocześnie opowieść jest bardzo klarowna. Powiedziałem reżyserowi i jednemu z dwójki aktorów, że może nie udzielili odpowiedzi, ale postawili istotne pytania.
No właśnie, to są także pytania o to, co dziś interesuje młodą publikę. Mogę się nie zgadzać z nieco histerycznym przesłaniem „Garnituru prezydenta”, ale nie mogę zaprzeczyć, że opiekun teatru Novi Artur Romański dobrze poprowadził ten zespół, przedstawił ofertę czytelną i sugestywną. Czy to przypadek, że przed rokiem mieliśmy na Arlekinadzie kilka przedstawień o zabarwieniu mocno konserwatywnym, antyaborcyjnym, a tym razem pojawiły się akcenty przeciw nowej rzeczywistości, „dobrej zmianie”? Choć także i wyrazy przerażenia stopniem nieczytelnego dla młodych ludzi skłócenia Polaków.
Może to i przypadek, zresztą nawet „Garnitur prezydenta” za nikim się per saldo nie opowiada. Tym bardziej inne przedstawienia. Ale warto takie znaki czasu czytać. Po to między innymi trzeba jeździć na takie imprezy jak Arlekinada.
Dla mnie jednak absolutną rewelacją okazało się przedstawienie skromne i zupełnie dalekie od polityki. Dwa lata temu Teatr Doraźny z Miejskiego Centrum Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim pokazał na Arlekinadzie poetyckie widowisko według Leśmiana. Odgrywane głównie przy pomocy figur z papieru. Było to absolutnie perfekcyjne, choć trochę hermetyczne.
A tym razem też zaczęli od przedmiotów codziennego użytku: łyżek, tłuczków, misek, aby zawiązać przy ich pomocy akcję. Potem zaczęli grać teatrzyk Zieloną Gęś do znanych wszystkim tekstów Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Ale to zupełnie inny Gałczyński niż zwykle: przefiltrowany z jednej strony przez ich wyobraźnię poetycką (rola muzyki granej przez samych aktorów), z drugiej przez gigantyczne poczucie humoru. Oni opowiadają dowcipy, aranżują gagi z kamiennymi twarzami zbiorowych Monty Pythonów.
Scenka „Polski wersal”, gdy Porforion Osiełek i Pies Fafik ścigają się w grzeczności, odegrana przez Jakuba Kozakiewicza i Konrada Dzika, to jeden z najśmieszniejszych skeczów kabaretowych, jakie w życiu widziałem, godzien mego ukochanego profesjonalnego kabaretu Na Koniec Świata. Nota bene to panowie Kozakiewicz (akordeon) i Dzik (skrzypce) są muzykami tego zespołu. Taszczyli te instrumenty przez pół Polski. Publika doceniła, wstała podczas oklasków.
I to już byłby koniec, gdyby nie ostatnie przedstawienie. Monodram „Karzeł” wykonany przez Tomasza Piotrowskiego z Brodnickiego Domu Kultury – tekst jest fragmentem znanej powieści szwedzkiego pisarza Pära Lagerkvista. Na scenie jeden wiecznie skulony chłopak krążący wokół jedynego rekwizytu – taboretu. Na pół szaleńczy, ale też przepojony niesłychanym bólem monolog karła którego oczami widzimy świat: XVI-wiecznego dworu, ale i świat w ogóle. Zupełnie dojrzałe aktorstwo – cóż on potrafił zrobić ze swoim, ciałem, głosem.
Przy całej wielości stylów i estetyk w ostateczności dochodzimy na koniec do samotnego aktora, który opowiada nam o świecie, na dokładkę starym już, bo pochodzącym z lat 70. tekstem. Tym jest również, tym jest przede wszystkim teatr! Teatr wart wszystkich pieniędzy, nagród, pochwał. Dla reżyserki Anety Giemzy-Bartnickiej. I dla NIEGO.
Na sam koniec gala. Pierwsze miejsce – owacje raz jeszcze – „Ósmy dzień” z Ostrowca, czyli Gałczyński a la Monty Python. Drugie – poznański reportaż o mordzie w Białej Podlaskiej. Trzecie – „Męczeństwo Piotra Oheya” budowlańców z Gdańska. Wyróżnienie dla Teatru Tu z Czarnkowa za „Szczurzegosyna”. Pierwszym aktorem Arlekinady został Tomek Piotrowski, ten od „Karła”. Aktorką – Kaja Banaszak grająca morderczynię, choć i wiele innych postaci w „Bezczelnie młodej…”
Było też wiele innych nagród, bo w Arlekinadzie wszystkie występy obserwują też aż dwa młodzieżowe jury. Wyznam, że nie oparłem się pokusie i ufundowałem oddzielne, własne nagrody. 2 tysiące złotych dostał ode mnie Teatr Doraźny. Tysiąc - Tomasz Piotrowski za rolę Karła. Strasznie się cieszę z ich sukcesów.
Opowieść o szkolnych teatrach, to także opowieść o pasjonatach, którzy opiekują się młodzieżą fundując im przygodę z teatrem. Ci z Ostrowca mają kogoś szczególnego. Reżyserem „Ósmego dnia” był Mateusz Wróbel, aktor. Ale na czele grupy stała 77-letnia Urszula Bilska, która z młodzieżą pracuje społecznie. Która z nimi przyjechała i barwnie opowiadała o pokoleniach wychowanych przez nią amatorów teatru, recytatorów. Także pan Wróbel jest jej wychowankiem. Nie mają pieniędzy, dopiero teraz wywieźli z Inowrocławia 6 tysięcy. I wkrótce biorą się za Witkacego.
Obiecałem pani Bilskiej, że wymienię nazwiska wszystkich jej aktorów, bo moim zdaniem każdy z nich zasługiwał na nagrodę. Konrad Dzik, Jakub Kozakiewicz, Paulina Gasser, Claudia Sbriglio, Milena Szczygieł, Joanna Karcz, Bartosz Sałapski, Wiktor Gałka, Gabriela Krycia, Julia Żywulko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/387518-arlekinada-w-inowroclawiu-wielkie-swieto-mlodego-teatru