To nie jest monografia, chociaż może się z niej wykluć tuzin habilitacji i drugie tyle bestsellerów, to nie jest analiza źródeł, chociaż przy każdej trudnej do uwierzenia tezie wisi uspokajająca kotwiczka przypisu, uziemiające pioruny odwołanie do konkretnej klatki mikrofilmu z zasobu AAN czy IPN. Autor opatrzył swoją najnowszą książkę podtytułem „Śledztwo dziennikarskie”, ale jest to coś więcej niż zapis śledztwa, to zabieg, do którego uciekają się czasem mistrzowie formy, których znużyło cyzelowanie marmuru, szwu czy frazy i postanawiają odsłonić chaos, który panuje przed premierą książki czy spektaklu, wszystkie te ścinki, fastrygi, szkice, zwykle zamiatane, wygładzane: niech nas zobaczą.
Pewnie nie mogło być inaczej, bo opowieść o Wandzie Kronenberg rozsadza proste wyobrażenia o okupacyjnej, niepokonanej Warszawie. Michał Wójcik udowodnił niejedną swoją książką (przypomnijmy choćby wywiady-rzeki ze Stanisławem Likiernikiem i Lucjanem „Sępem” Wiśniewskim, album „Teraz ’44 Historie”), że zna tamten czas na wylot, przemyka po jego piwnicach, kanałach i pasażach. Traktuje go serio, nie bawi się w tanie demitologizacje „chłopaków z AK”, w odwracanie znaczeń, w chłosty śmiechu dobre dla kabareciarzy. A zarazem nie pozwala sobie założyć wędzidła patosu: opowiada o grze wywiadów, w której niemal każdy jest w stanie zjednoczyć się z niemal każdym: agentura AK współdziała z SIPO przeciw Sowietom, czynni w Warszawie biali Rosjanie infiltrują środowiska jeńców rosyjskich, sięgają swoimi siatkami w stronę Białorusi i Londynu, a narodowcy, jak to oni, niezmordowanie tropią żydokomunę. Zagrania jak z Le Carre’a, paranoja jak w „Pamiętniku znalezionym w wannie” Lema, realia warszawskie – ryksze, bimber, oficerki – jak u Grzesiuka i Dygata razem wziętych.
W tym wszystkim ona, siedemnastolatka, śliczna, groźna i zagrożona, nadwiślańska Mata Hari pisząca niegramatyczne raporty, Młodziakówna z MI5: Wanda Kronenbergówna, wychowanka pałacu ze skazą złego urodzenia, zdecydowana nie tyle wygrać, nie tyle nawet przetrwać, co grać. Podwójna, potrójna agentka, współpracująca jednocześnie z wywiadami niemieckimi (najpierw SiPo, potem Gestapo, wreszcie Abwehra) i AK-owskim, najpewniej – to jeszcze jedna, niejedyna niepostawiona w tej książce kropka nad i – również brytyjskim? To zdanie wydaje się niemożliwe, dopóki nie zrozumiemy, właśnie za sprawą tej książki, że żaden z wywiadów nie był monolitem, że rozwarstwiały się, jak kryształy grafitu pod mikroskopem, na osobne siatki, grupy wpływów, jaczejki, między którymi przemyka, jak między zbyt dużymi oczkami sieci „Lida”, „Frau Müller”, „Edith”: Wanda, której brawura nie mieści się w głowach analitykom. Idąc tropami Le Carre’a, to trochę tak, jakby „krawiec z Panamy” ogrywał Smileya.
Literackości w losie Kronenbergówny jest aż za dużo i Michał Wójcik usiłuje poradzić sobie z nią, zmetabolizować ją jakoś, bawiąc się pastiszowymi tytułami rozdziałów, które brzmią jak tytuły kolejnych zeszytów „Żbika” („Perskie dywany, judaszowe srebrniki”, „Agentka Lida melduje”, „Czerwony ołówek SS-Standartenführera”), przerywając rekonstrukcję fabularnymi wstawkami, szarżując przerysowaną frazą („puste oczodoły śmierci”). Ale wszystko to na nic, jest za dobrym autorem: napisał książkę, przy której głośna i mocna przecież „Morfina” Twardocha będzie już na zawsze bladą fikcją.
O najnowszej książce Michała Wójcika („Baronówna. Na tropie Wandy Kronenberg”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018 ), jak również o albumie „„Wilno i Wileńszczyzna w starej fotografii” (Wydawnictwo Bosz) i niepokojącym eseju Rafała Matyi o polskiej polityce („Wyjście awaryjne”, Wydawnictwo Karakter) – w najnowszym wydaniu tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/387466-goraczka-opowiesc-o-wandzie-kronenberg-rozsadza-proste-wyobrazenia-o-niepokonanej-warszawie