Wiedźma kontra umierająca religia? Kontrowersyjna interpretacja zjawiskowego debiutu reżyserskiego Jagody Szelc? Zaakceptuję zupełnie przeciwną. Ba, zaakceptuję niemal każdą interpretacje tego najdziwniejszego od czasu „Córek Dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej polskiego filmu, nagrodzonego na festiwalu filmowym w Gdyni ( nagroda za scenariusz i debiut). O ile film Smoczyńskiej bardzo polubiłem od pierwszego wejrzenia, z „Wieżą….” Mam spory problem. Nie tylko stylistycznie jest to kino przeznaczone dla wąskiego grona widzów, ale również jego wymowa jest bardzo niepokojąca.
Sielanka jak ze „Spalonych słońcem” Michałkowa. Sudety posępne jak Transylwania. Polska rodzina przygotowuje się do Komunii św. Nie rozumieją jej istoty. Komunia św. to dla nich prezenty. To pusta celebracja ograniczona najwyżej do liturgicznych śpiewów. Bohaterowie filmu są pracownikami korporacji. To ludzie „nowocześni” i „postępowi”. Nie potrzebują Boga. Odrzucają Go? Nie. Po prostu nie zwaażają na Jego istnienie. Nie jest im potrzebny. Wszystko im jedno, co córka będzie czuła podczas sakramentu. Ważne, jak fajny prezent dostanie.
Zjawia się ona. Kaja (świetna Małgorzata Szczerbowska). Odrzucona przez rodzinę siostra. Dziwaczka, która swoje szokujące zachowania ( paradowanie nago przed dziećmi) zestawia z ciepłem typowej „ukochanej cioteczki”. Kim jest? Ma być katharsis dla żyjącej w zakłamaniu rodziny? A może to jej nemezis? Kaja zniknęła 6 lat wcześniej ( a może to było 666 lat?). Kaja jest matką dziewczynki, która przystępuje do najważniejszego sakramentu. Ten fakt jest przed dziewczynką ukrywany. Czy Kaja chce odebrać córkę? A może ma plan o wiele bardziej demoniczny?
Szelc nie kręci dramatu obyczajowego. Młoda i piekielnie zdolna rezyserka samego początku zatapia film w gatunek horroru. Już pierwsze ujęcie z góry jadącego samochodu przypomina „Lśnienie” Kubricka. Potem pojawia się histeryczne i spazmatyczne uderzenie w kamerę. Słuchać dziwny szmer w kominie, dudniąca muzyka i dymiący krzew nadają już zupełnie złowieszczego klimatu. Ktoś powie, że to koszmar Davida Lyncha. Nic z tych rzeczy. Gdy bije kościelny dzwon, słychać komunikat: „ to już”. Koniec. Wygraliśmy w rytm dzwonu wroga. Ksiądz nie jest herosem jak w amerykańskich horrorach o opętaniu. Tutaj pogańscy bogowie się odzywają. Dlatego, że już nie ma religii? Że zamieniła się w nic nie znaczące ceremonie? Zbyt proste to wytłumaczenie.
Choć to intrygujące. Gdy słabnie wiara demony czują się zaproszone. Nie ma kto z nimi walczyć. Co więc w zamian? Gęsty las i oddanie pokłonu innemu bóstwu. Przerażająca i odrażająca wizja, ale możliwe, że prorocza. W końcu plansza na początku filmu nas informuje, że wszystko jest oparte na wydarzeniach z przyszłości…
4,5/6
„Wieża. Jasny dzień”, reż: Jagoda Szelc, dystr: Against Gravity
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/387075-wieza-jasny-dzien-wiedzma-kontra-umierajaca-religia-recenzja