Zdarzało się, że zachowania tej autorki budziły we mnie niesmak; również do wydawców, którzy opublikowali jej najnowszą pracę żywię dystans, którego nie łagodzi nawet świadomość ich profesjonalizmu. Temat, po jaki sięgnęła Anne Applebaum jest jednak zbyt ważny, żeby pozwalać sobie na fochy: „Czerwony głód” traktujący o Hołodomorze to doniosła książka dla każdego, kto ciekaw dziejów Europy Wschodniej doświadczonej komunizmem.
Koszmarowi „Wielkiego Głodu” nie zaprzecza dziś już nikt prócz kremlowskich negacjonistów: książka Applebaum, powstała w oparciu o wieloletnie projekty gromadzenia relacji przez ukraińskich historyków, zarówno emigracyjnych, jak „krajowych”, jest opracowaniem wyjątkowo rozległym, ukazującym zarówno prolog Hołodomoru, czyli relacje między Kijowem a Moskwą w pierwszej sowieckiej dekadzie, jak jego dalekosiężne następstwa polityczne i demograficzne, wreszcie – dramatyczne dzieje dochodzenia do prawdy wbrew najpotężniejszej machinie propagandowej świata. W środkowej części szczegółowo przedstawia logistykę ludobójstwa, poprzedzającego o dziesięć lat Zagładę, w przypadku którego, podobnie jak w przypadku rzezi Ormian, nie trzeba było technologii IG Farben.
Z punktu widzenia historyka dziejów politycznych ważne jest pokazanie przez Applebaum głęboko zakorzenionej nieufności władz bolszewickiej Rosji wobec Ukrainy i jej „potencjału niezależności”, który posiadała zarówno za sprawą swej zamożności, autonomii i spoistości struktur społecznych na wsi, jak procesu narodowotwórczego, „ukrainizacji”. O ironio, zezwolili na nią, a nawet wspierali ją sami bolszewicy, licząc nie tylko na pozyskanie mas nad Dnieprem, lecz i Ukraińców w państwach ościennych, przede wszystkim w II RP. W umyśle Stalina i jego akolitów pamięć lat rewolucji (z ukraińskim dążeniem do niepodległości, a następnie „chłopskimi buntami” lat 20.) rychło jednak wygrywa: Applebaum świetnie pokazuje, jak równolegle z pierwszymi próbami przymusowego tworzenia kołchozów (co na Ukrainie wywoływało wyjątkowo żywy opór) towarzyszy pospieszna rusyfikacja republiki na przełomie dekad: jej symbolami pozostaje proces i śmierć „ojca ukraińskiego odrodzenia narodowego” Mychajło Hruszewskiego i samobójcza śmierć kijowskiego komisarza oświaty, Mykoły Skrypnyka.
Opisy kilkumiesięcznej nieraz agonii, poprzedzającej śmierć głodową, oraz dokonującego się rozpadu więzi społecznych są najcięższą częścią tej lektury: czytelnicy (szczególnie, choć nie tylko przecież, rodzice), którzy trafią na opisy niemowląt ssących w stuporze palce, przypadków kanibalizmu dzieci czy list dziesięciolatki, piszącej do wuja „Zabierz mnie do Charkowa, jestem mała i chcę żyć, a tutaj umrę, bo wszyscy umierają” mają zagwarantowane kilka bezsennych nocy. Kto jednak próbuje wyjść poza zgrozę i bezradność, doceni wysiłek badaczki, która pokazuje techniki władzy: tworzenie kompanii rekwirujących i niszczących żywność, stawianie batalionów zaporowych na granicach miast, zorganizowanie oddziałów, które wywoziły głodujących z miast na puste pola, demaskowanie każdej skargi jako kułackiej demagogii.
Najbardziej niezwykłe są końcowe rozdziały książki, opisujące nieobcy skądinąd fenomen zakłamania Zachodu i żelaznej konsekwencji służb sowieckich. Politycy i pisarze odwiedzający Kraj Rad, nie widzieli nic; dyplomaci (w tym polscy) pisali jedynie tajne raporty. Korespondenci zagraniczni, w obawie przed wydaleniem z ZSRS, w nadziei na sławę – milczeli. Do rangi moralitetu urasta historia jedynego sprawiedliwego, walijskiego „wolnego strzelca” Garetha Jonesa, który wiosną 1933 r. zdołał dostać się do podcharkowskich wsi i po powrocie na Zachód opublikować cykl artykułów. Jego starsi koledzy z branży, na czele z osławionym Walterem Durrantym, moskiewskim korespondentem „New York Timesa”, zaprzeczyli jego doniesieniom i zniesławili go; w dwa lata później Jones zginął w niejasnych okolicznościach.
Pamięć Hołodomoru przetrwała w zapiskach, chowanych pod podłogą, w opowieściach przekazywanych dzieciom na ucho. Kilka relacji opublikowano w latach okupacji hitlerowskiej; przyczyniło się to tylko do zniesławiania poszukiwaczy prawdy w Sowietach. Bezradne, amatorskie próby kolekcjonowania wspomnień na powojennej emigracji uznawano na Zachodzie za „prawicowe” albo, w najlepszym razie, niszowe i amatorskie. Do połowy lat 80. prócz pogłosek nie wiedziano nic o Wielkim Głodzie; a i wówczas upadający Związek Sowiecki sfinansował wydanie w Kanadzie „książki-dementi”. „Kojarzenie [tragedii] z „nazizmem” czy „nacjonalizmem” miało na celu oczernienie każdego, kto o niej pisał” – pisze o tamtych, nieudanych na szczęście próbach Applebaum z godną uwagi przenikliwością.
Anne Applebaum, „Czerwony głód”, tłum. Barbara Gadomska i Wanda Gadomska, Wydawnictwo Agora, Warszawa, 2018
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/386589-cztery-miliony-ofiar-recenzja-nowej-ksiazki-applebaum