Od Epiru po Padanię, od Osetii Południowej po Naddniestrze: gdzie nie spojrzeć, rozkwitają parapaństwa i quasipaństwa, pospiesznie drukowane są nowe paszporty i banknoty. Nie trzeba już mozolnie wyszywać flag – poliestrowe wychodzą taniej, można je drukować na metry. CONIFA, czyli Konfederacja Niezależnych Organizacji Piłkarskich, co roku przyjmuje nowych członków, a ostatnie mistrzostwa światowe rozegrała w Abchazji. Suwerenność, dawniej „zerojedynkowa”, dziś staje się stopniowalna: zawsze znajdzie się kilka wyspiarskich państw na Pacyfiku, które gotowe są uznać nowy kraj w zamian za dyplomatyczne lub inne fawory.
Całe to zjawisko to kolejny dowód na rozpad powojennego ładu, ale i na inne, głębiej zachodzące procesy: ludzie są istotami społecznymi i w ogromnej większości potrzebują funkcjonowania w ramach żywej wspólnoty. Skoro historyczne państwa nie chcą lub nie mogą już tworzyć tego rodzaju ram (rozmywane przez twory ponadnarodowe, wątpiące w swoją rolę, coraz głębiej rozszczepione na płaszczyźnie etnicznej czy ideowej) – na ich miejsce pojawia się coś innego. Stąd, między innymi, popularność kibicowskich szczepów i regionalizmów, od pewnego momentu ochoczo zresztą podsycanego przez komercję: skoro nowe tożsamości są okazją do wypromowania nowego lokalnego dania i wyprodukowania nowych magnesików na lodówkę, warto w nie trochę zainwestować.
Na zachodzie Europy zjawisko to może się wydawać niewinne lub groteskowe, chociaż w przyszłości może być doskonale wykorzystane do jego osłabienia. Czym innym jest jednak pięć szóstych „strzępiastych klinów skórki pomarańczy globu”, dawniej nazywanych Trzecim Światem, gdzie kipi aż od nieuznanych –landów (i cała ta kipiel wyleje się kiedyś również na nas). A jeszcze czym innym – ostańce dawnego imperium, enklawy jednych narodów w morzu innych, reduty Kraju Rad, które tak znakomicie wykorzystywać można w odwiecznej grze w „dziel i rządź”.
Tomasz Grzywaczewski, reporter, który od kilku już lat wędruje po Rosji i jej obrzeżach ruszył tym ostatnim szlakiem, prowadzącym od Naddniestrza po Osetię Południową. Wspólny fundament wszystkich tych prowincji jest oczywisty: wielkie zsyłki i przemieszczenia narodów, czasem będące jeszcze dziedzictwem starożytności lub działań imperium Romanowów, znacznie częściej jednak – polityki Stalina stały się rozsadnikiem konfliktów, „tykającą bombą” (by uciec się do ulubionego porównania autora), która wybuchła w chwili rozpadu ZSRS, dając Rosji możliwość utrzymywania rzeszy zwolenników poza swoimi granicami (te reduty żyją z emerytur, wypłacanych z rosyjskiego budżetu), szachowania państw ościennych możliwością rebelii na ich terytorium i i destabilizowania kluczowych obszarów – od Bałkanów i Ukrainy po Kaukaz i Azję Mniejszą.
Tomasz Grzywaczewski, opisując tych kilka światów i środowisk (prócz wyżej wymienionych również front pod Donieckiem, separatystów odeskich, weteranów z Arcach, czyli Górskiego Karabachu i zwycięzców z Abchazji) pozostaje wierny manierze reportera-kronikarza, relacjonującego w czasie rzeczywistym wszystko, co zobaczył i czego posmakował. Jego książka to nie traktat politologiczny, to reportaż w którym co i raz błyska flasza, złote zęby, kolejne imię, kolejny cytat. Zdarzało się, że nużyła mnie relacja utrzymana bez reszty w czasie teraźniejszym (przeszły zarezerwowany jest dla dłuższych dygresji objaśniających korzenie konfliktów z czasów sowieckich), wszystkie te „wchodzę” „siadamy”, „zamyśla się mężczyzna”, czasem mam wrażenie, jakby podobne reportaże można było pisać na zasadzie generatora tekstów, do którego wrzuca się nazwę miejscowego dania, wschodnie imię, a całość posypuje drobno siekaną refleksją: ot, Makłowicziada ostalgią podszyta.
Ale pisząc to, jestem niesprawiedliwy, bo mimo pewnej monotonii stylistycznej tych relacji, pokazują one naprawdę wiele: po pierwsze, głębokie podobieństwo postaw i stylu życia na wszystkich kruszejących rubieżach sowieckiego świata – te żelbetowe cokoły, te biesiadne obyczaje będą trwały równie długo, co łuki akweduktów i przywiązanie do wina na obszarach, którymi władał Rzym. Po wtóre zaś, potencjał, jaki wyrasta z ubóstwa i zagubienia w świecie, który każe kurczowo trzymać się przeszłości – bodaj i „skonstruowanej”, jak w Naddniestrzu, gdzie z banknotów uśmiecha się generalissimus Suworow, ale za to naszej, swojskiej, własnej. Doprawdy, kto powie, że po tę potężną siłę społeczną sięga wyłącznie Putin?
Więcej o książce Tomasza Grzywaczewskiego, „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych” (Wydawnictwo Czarne, 2018) oraz o nowej biografii Kazimierza Moczarskiego pióra Anny Machcewicz (Znak, 2018) w najnowszym wydaniu „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/385655-reduty-kraju-rad
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.