Epoka jest polityczna – to wiemy już od dawna. „Wszystkie twoje, nasze, wasze / dzienne sprawy, nocne sprawy / to są sprawy polityczne”. Polityczne są autorytety, wydawnictwa, wiersze, polityczne mogą być, to wiadomo, nawet poszczególne czcionki. Ot, choćby „V” – popularyzowane przez BBC i Churchilla w latach wojny, malowane kredą na murach od Polski po Norwegię, wznoszone po latach przez Nixona, hippisów i stoczniowców, bezradnie wyśmiewane przez jenerała Jaruzelskiego („Nie ma takiej litery w polskim alfabecie”), którego znaczenie rozmyło się wreszcie w tysiącach demonstracji za każdą możliwą sprawę. Ale żeby polityczny był krój czcionek?!
A jednak. Agata Szydłowska, historyk sztuki zajmująca się dziejami polskiego designu w fascynującej książce pokazuje, jakie znaczenie ma dobór liter, jak czytelnym może być odwołaniem, jak zawsze – nawet, jeśli pracownik drukarni czy malujący plakat manifestant nie zdaje sobie z tego sprawy – wybór kształtu liter jest wyborem kulturowym.
Oczywiście, najłatwiej zauważyć to w przypadku „solidarycy”: polskiego fenomenu historycznego i kulturalnego, pisma, które nie jest „krojem” sensu stricto (formy liter nie są ściśle zdefiniowane, nikt nie posiada praw autorskich do stylu jako takiego), a mimo to jest natychmiast rozpoznawalne, każdy lepiej lub gorzej potrafi je (od)tworzyć, ciągle też jeszcze czytelne jest podstawowe odwołanie polityczne, jakie ze sobą niesie. Szydłowska w świetnej panoramie trzydziestu kilku lat przypomina jego kolejne zastosowania: najpierw oczywiste, potem bezsporne – na transparentach i w bibule stanu wojennego, następnie triumfalne – w pierwszych kampaniach wyborczych i promujących Polsce, z czasem coraz bardziej dyskusyjne, ale i szerokie, używane do obrony bardzo różnych spraw, i ukazujące przez to swą uniwersalność: po solidarycę sięgała sieć hipermarketów broniących polskich jabłek i Ewa Minge promująca swe kreacje, AWS i organizatorki Manify. Autorka, której sympatii politycznych można się domyślić, ale która zachowuje wobec nich godny uznania dystans badaczki, celnie podsumowuje: spory te świadczą o wieloznaczności pojęcia „wolności”, o którą walczyła Solidarność.
Nie mniej ciekawe są rozdziały traktujące o marzeniach (czy utopijnych?) o „narodowym kroju czcionki” (jej najbardziej znanym przykładem jest przedwojenna Antykwa Półtawskiego, najbardziej udana realizacją współczesną – „Silesiana”, krój promowany przez władze województwa, stworzony nad podstawie dawnych zapisków i starodruków), ale i o odkrywanym przez kuratorów, aktywistów i entuzjastów campu „typo-polo”: bezpretensjonalnej, amatorskiej, łamiącej wszelkie reguły wzornictwa czcionce, którą malowane są szyldy smażalni i zakładów wulkanizatorskich, jadłospisy małych barów.
W każdym z tych przypadków pismo może kreować tożsamości wspólnoty: polityczne, narodowe, „klasowe”. Nie należy zakładać w tej kwestiiwszechmocy nowych krojów liter: nikt nie ma pełnej władzy nad typografią, tysiące fontów w obiegu podlegają kopiowaniu i przeróbkom. Warto jednak pamiętać, że budowanie zbiorowości może zaczynać się właśnie tak: od ręki, w inny niż dotąd sposób kreślącej znaki.
O książce Agaty Szydłowskej („Od solidarycy do TypoPolo. Typografia a tożsamości zbiorowe w Polsce po roku 1989”, Wydawnictwo Ossolineum) oraz głośnej „Elegii dla bidoków” J.D. Vance’a (Wydawnictwo Marginesy) – również w papierowym wydaniu „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/384371-jaki-font-twoj