Jako człowiek skromny nie spodziewałem się, że prawie całą recenzję z najnowszej premiery w Starym Teatrze „Gazeta Wyborcza” poświęci mojej osobie. Przysłoniłem właściwie przedstawienie, mój przyjazd do Krakowa zelektryzował samego szefa krakowskiego oddziału Michała Olszewskiego, autora recenzji, który obserwował mnie nawet w finale żeby stwierdzić, że długo klaskałem.
Informuję go zatem, że zawsze klaszczę po przedstawieniach nagradzając za ciężką pracę aktorów (wyjątkiem była „Klątwa” w Teatrze Powszechnym). Że nie jest to mój wyraz aprobaty czy dezaprobaty dla tekstu sztuki czy jej inscenizacji. A w tym przypadku raczej imitowałem brawa, bo mam zrastającą się po złamaniu rękę. Jak już obserwować, to uważnie.
Dla ułatwienia dodam też sam tekst owej nieszczęsnej recenzji żeby nie być zmuszonym do powtarzania jej tez. Ale kilka zdań objaśnienia zamieścić trzeba.
Otóż „Wyborcza” potraktowała drugą premierę nowego dyrektora Marka Mikosa jako swoisty test: czy nowemu kierownictwu udało się po upadku Jana Klaty czy nie? Padło na „Masarę” litewskiego dramaturga Mariusza Ivaškeviciusa w reżyserii przybysza z Ukrainy Stanisława Mojsiejewa. Poprzednie przedstawienie, „Dom Bernardy Alba” zostało obwołane klęską. Mikos to wciąż negatywny bohater „Wyborczej” czy „Newsweeka”.
Tym razem recenzent gazety, która broniła poprzedniego dyrektora jako politycznego symbolu stawia karkołomną tezę, że „Masara” to z jednej strony kopia teatru Klaty (skoro tak, jego głównym obrońcom z „Wyborczej” powinna się podobać). Z drugiej strony kopia nieudana, przy czym dlaczego nieudana, z tekstu Olszewskiego wynika średnio.
Recenzent przypomina moje zarzuty wobec Klaty o uprawianie kiepskiej publicystyki i sam stawia podobne temu przedstawieniu. Ale skoro publicystyka w teatrze jest dobra, dlaczego tu rażą go wygłaszane przez aktorkę bezpośrednio do widowni tyrady na temat konieczności obrony Ukrainy przed rosyjską agresją? Czym to się różni od połajanek na widowiskach Klaty? Albo hejterskich tyrad ze sceny na „Klątwie”? Chodzi o odmienną treść? U Olszewskiego pojawiają się skojarzenia z patriotyczną wieczornicą. Wiec w teatrze jest dobry tylko wtedy, kiedy treści są „nasze”?
Przed opowieścią o samej sztuce jeszcze parę uwag na temat mojego stosunku do Klaty. Olszewski, traktujący temat bardziej jako przedmiot politycznych bitek, sięgnął do moich tekstów, które zachowały się w Internecie. Odkrył jedną recenzję z wrocławskiej „Sprawy Dantona” i jeden artykuł poświęcony zmianie w Starym Teatrze. Odkrył, przekleił kilka cytatów, ale nic nie zrozumiał.
Nie jestem, choć powtarza to nieustannie nowy guru recenzentów z Czerskiej Witold Mrozek, wyznawcą jednego typu teatru, czy nazwać go mieszczańskim czy staroświeckim. Muzyczne tło jednej ze scen w „Sprawie Dantona” raziło mnie nie dlatego, jak sądzi Olszewski, że pochodziło od Rolling Stonesów, a sztuka była o francuskiej rewolucji z XVIII wieku, a dlatego, że czysto formalne sztuczki pokrywały tam intelektualną pustkę przesłania.
Ostatnio oglądałem w Teatrze Narodowym „Śmierć Dantona” wielce nowoczesnej Barbary Wysockiej i nie odrzuciłem jej bardzo śmiałych efektów, łącznie ze współczesną, jej własną muzyką, bo o coś w tym spektaklu chodziło. Klata w wielu swoich inscenizacjach, pewnie nie wszystkich, przypominał mi za to coraz młodszego nastolatka.
Na dokładkę – tej różnicy też Olszewski najwyraźniej nie pojmuje – największe moje opory dotyczą teatralnych igraszek z tekstami zmarłych autorów, którym zmienia się wszystko, łącznie z wymową podstawowych wątków czy postaci. Bo samemu nie ma się nic oryginalnego do powiedzenia, a zabawa cudzymi zdaniami jest najłatwiejsza. Gdyby Klata pisał w poetyce swoich inscenizacji oryginalne teksty sztuk (jak często Strzępka i Demirski), mógłbym się z nimi zgadzać lub nie, ale byłby to materiał do poważnej oceny.
Za to litewski autor napisał własną sztukę, utrzymaną w poetyce czasów, w których żyje i opowiadającą o tych czasach. Można się zżymać, że jak chce Olszewski, nie ma w niej wiele nowego. Odpowiedziałbym: a w czym dziś jest wiele nowego? Ale nie bulwersują mnie tu wulgaryzmy (chociaż na Ukrainie podobno był to powód buntu tamtejszych aktorów, którzy nie chcieli tego tekstu grać), bo nikt ich nie wtrąca gdzie nie trzeba. Są na swoim miejscu. Nie dziwi mnie poetyka scenicznego okrucieństwa, bo tak się dziś, nie zawsze, ale często opowiada o świecie. Nie jest to więc teatr Klaty, bo nie na tym polegały jego zabawy ze „Sprawą Dantona” czy „Królem Lirem”.
I to tyle. Nie wiem, czy te różnice dotrą do recenzenta. Zwłaszcza, że mam dziwne przekonanie, iż ta recenzja była gotowa gdy chodzi o pointę na tydzień przed premierą.
Czy to znaczy, że jestem szczególnym entuzjastą „Masary”? Nie, chociaż klaskałem. Chwilami byłem zaciekawiony, chwilami zmęczony, albo zaniepokojony banalnymi frazami. Ale, i tu będę się spierał, nie jest to sztuka nafaszerowana aż tak bardzo publicystyką. Ona wyziera z kilku monologów, ale całość, zwłaszcza drugi akt, próbuje jednak operować metaforą wychodzącą ponad proste deklaracje. Momentami metaforą bardziej udaną, momentami mniej.
W pierwszym akcie mamy opowieść o zestrzeleniu holenderskiego samolotu nad Ukrainą przełamaną w pewnym momencie ciekawym zabiegiem, którego nie zdradzę, bo nie chcę spoilerować. Akt drugi umieszczony jest w miejscu nazwanym Piekłem. Nadal mamy najwięcej nawiązań do okupacji Donbasu, ale też próbę zbudowania szerszej opowieści o wszystkich miejscach, gdzie dzieje się współcześnie przemoc. O świecie bez reguł, gdzie jedna ze stron powtarza: „Przecież nas tu nie ma. Udowodnijcie, że tu jesteśmy.
Radosław Krzyżowski, nota bene jeden z liderów aktorskiego buntu przeciw Mikosowi, gra Masarę. Kto to taki? Przywódca najemników z Donbasu lub miejscowy bojówkarz? Postać symbolizująca Rosję? A może jeszcze ktoś więcej, skoro w finale przyznaje się tyleż do komunizmu co do Buchenwaldu czy Auschwitz? Diabeł? Symbol czasów?
Chwilami jest to postać naprawdę groźna. A chwilami mnie kojarzył się z Neganem, tanio demonicznym bohaterem trzech ostatnich sezonów „Żywych trupów” wciąż pokazywanych na Fox. Negan zabijający ludzi pałką w takt obłędnych tyrad bardziej męczy niż przeraża. Krzyżowski jest do niego nawet fizycznie podobny. I tak jest też z całą resztą. Momenty przejmujące przeplatają się z nieco nużącą rozprawą o przemocy. Były dziesiątki, setki, tysiące takich filmów.
Na drugą nogę mogę jednak powiedzieć, że jest to sztuka o naszej współczesności. W kilku momentach dotyka pasjonujących debat, jak wtedy gdy Krzyżowski w innej roli broni pod koniec pierwszego aktu racji populistycznej prawicy próbującej zmobilizować polskie społeczeństwo do obrony przed wrogami. Zdaje się, że w każdym kraju te rozmowy z widzami (także aktorki mówiącej „jak z patriotycznej wieczornicy”) są zmieniane pod miejscowe realia. Ivaškevicius oczywiście prawicowca potępia. Ale napisane i zagrane jest to tak, że wnioski nie muszą być jednoznaczne. To niewątpliwie siła tego scenicznego dyskursu.
Nie wiem na ile zamierzona siła, bo w dyskusji w radiowej Trójce Litwin podtrzymywał poprawny politycznie wydźwięk całości. Odżegnywał się nawet od antyrosyjskiej wymowy (co charakterystyczne, ukraiński reżyser mniej), mówił o zagrożeniu nacjonalizmem, o podważaniu tolerancji. To się powinno podobać „Wyborczej”, ale nie może, skoro grają to u uzurpatora Mikosa. Olszewski twierdzi, że ja jestem skazany na zachwyt, ale nie jestem. To on musi kręcić nosem.
Nota bene „Wyborcza” toczy chyba wojnę trochę z przeszłości. Mikos który w tym sezonie nie wystawi już na dużej scenie niczego, skazany jest coraz bardziej na kompromis z Radą Artystyczną zdominowaną przez zbuntowanych aktorów. Uważa się, że w sezonie następnym wrócą niektórzy twórcy z czasów Klaty: Michał Zadara czy Paweł Miśkiewicz.
Wizja przechwycenia sceny przez prawicę, ba przez ludzi o bardziej tradycyjnej wrażliwości, jest coraz bardziej problematyczna. Ale organ Michnika jest skazany na rytualne pohukiwanie, bo zrobił z Klaty sztandar, a dziś żadnego sztandaru się nie odkłada do rupieciarni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/382124-czy-negan-to-rosjanin-o-moich-mieszanych-uczuciach-po-premierze-w-starym-teatrze