Film jednego z najciekawszych afroamerykańskich filmowców Ryana Cooglera ( „Creed”) jest świeżym powiewem w uniwersum Marvela. Nie tylko dlatego, że dostaliśmy pierwszy w pełni „czarny” film o superbohaterze.
Czarną Panterę (Chadwick Boseman), czyli króla tajemniczej afrykańskiej Wakandy poznaliśmy w epizodzie filmu „Kapitan Ameryka. Wojna bohaterów”(2016). Teraz poznajemy całą mitologię kryjącą się za jedną z najciekawszych postaci komiksów o Avegersach. „Czarna Pantera” ma w sobie wszystko, co najlepsze w filmach spod znaku Marvel. Rozmach, zdumiewające efekty specjalne, autoironię i rozbrajający luz. Coogler to jednak twórca wyrosły z zaangażowanego kina społecznego, więc nie mógł zrealizować wyłącznie wysokobudżetowej rozrywki.
Opowieść o ukrytym przed światem królestwie Wakandy, które dzięki złożom metalu o nazwie vibranium (powstała z niego m.in. tarcza Kapitana Ameryki oraz postacie takie jak Ultron i Vision) jest rozwinięte lepiej niż wszystkie inne kraje na globie, służy reżyserowi do uniwersalnej opowieści politycznej. Mamy tematykę uchodźców, walkę o władzę w królestwie i pojawia się pytanie o to, czy zamożny i rozwinięty kraj, którego technologia może służyć całej ludzkości, ma prawo do skrajnego izolacjonizmu. Nie jest to zaskakujące, pamiętając ideowe spory między libertarianizmem i neokonserwatyzmem w filmach o Kapitanie Ameryce. Właśnie z powodu zgrabnego wmontowywania do komiksowych filmów takich poważnych rozważań, tak bardzo lubię kino z logo Marvel.
Coogler zrobił też kino rasowo zaangażowane. Afrykanie zbudowali wyższą formę cywilizacji niż biali, ale ukryli ją za pomocą wymyślnej technologii. W świecie „kolonizatorów” cierpią zaś prześladowania, które mogą być powstrzymane albo za pomocą pokojowej pomocy Wakady, albo krwawej zemsty uosobionej przez pragnącego obalić króla Killmongera ( Michael B. Jordan). Reżyser wymieszał ze sobą całą „czarną kulturę”. Błyskotliwie przepływa od plemiennej kultury afrykańskiej, przez slumsy w Los Angeles, aż do przypowieści o krwawych afrykańskich satrapach. Wszystko w rytm kapitalnej ścieżki dźwiękowej Kendricka Lemara oraz świetnej obsadzie (Lupita Nyong′, Andy Serkis, Angela Bassett, Forest Whitaker i Martin Freeman).
„Czarna Pantera” to jeden z najlepszych filmów całej serii. Cieszę się więc, że czarny superbohater w tegorocznym „Avengers. Wojna bez granic” trafi do armii bliższej mojemu sercu. Której? Zobaczcie scenę po napisach!
5,5/6
„Czarna Pantera”, reż. Ryan Coogler, dystr: Warner Bros
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/382117-czarna-pantera-waka-waka-wakanda-teraz-pora-na-afryke-recenzja
Komentarze
Liczba komentarzy: 3