UWAGA-SPOILERY
Debiut reżyserski trzydziestoczteroletniej Grety Gerwig, film nagrodzony dwoma Złotymi Globami, bezpretensjonalny komediodramat „Lady Bird” otrzymał niemal sto procent pozytywnych recenzji w serwisie Rotten Tomatoes. Polscy widzowie pamiętają Gerwig z tytułowej roli w „Frances Ha” (2012) i z komedii Woody’ego Allena „Zakochani w Rzymie”. Zaczynała jako scenarzystka w produkcjach niezależnych „Hannah wchodzi po schodach” i „Noce i weekendy”. Dzięki współpracy z Noah Baumbachem wypłynęła na szerokie wody. Urodzona w Sacramento w Kalifornii, tak jak bohaterka jej filmu Christine „Lady Bird”, Gerwig umieszcza w filmie wiele scen podpatrzonych i wątków autobiograficznych, dlatego obraz dobrze odzwierciedla rzeczywistość.
Filmowy słuch reżyserki, która jest również autorką scenariusza, ewokuje świetne, pełne gier słownych dialogi, ozdobione często kąśliwym humorem, takie które można by usłyszeć w prawdziwym życiu. Christine „Lady Bird” Mc Pherson, dorastająca dziewczyna ucząca się w katolickim liceum w Sacramento to osoba niestereotypowa, podkreślająca własne zdanie często na przekór otoczeniu, lubiąca poznawać świat i być w centrum uwagi. Przypomina postaci, w graniu których specjalizuje się Gerwig jako aktorka. Równie dobrze skonstruowane się inne role.
Główną antagonistką „Lady Bird”, jest jej kochająca nadmiernie, apodyktyczna i opresyjna matka, która nie umie pochwalić córki, za to z góry ustaliła sobie wizję jej przyszłego życia. Zachowania matki Christine budują główny konflikt filmu. Jakże typowy nastoletni bunt przebiega tu w sposób zaskakujący. Już pierwsza scena jest jak psychologiczne „trzęsienie ziemi”. Dziewczyna i jej matka słuchają w swoim samochodzie wersji dźwiękowej zakończenia powieści „Grona gniewu”, płacząc razem ze wzruszenia. Zdawałoby się – idylla. Zaraz potem kłócą się, gdyż starsza kobieta narzuca swoje zdanie. Scena zakończona jest nagłym wyskokiem nastolatki z pędzącego pojazdu. Zakończenie ujęcia i szybkie cięcie sceny w tym właśnie momencie charakterystyczne są dla montażu całego filmu. Dlatego jest on świeży i niebanalny, choć to trudne przy tak ogranym wątku, jakim jest dorastanie. Niekonwencjonalnie pokazany jest też temat, bez klisz rodem z serialu „Beverly Hills”. Christine „Lady Bird” żyje, jak sama mówi, „po złej stronie torów”, w rodzinie, która ledwo wiąże koniec z końcem. Jej ojciec ma depresję, a ona nie dostanie nigdy porsche na urodziny. Szybki montaż i wiele pokazanych zdarzeń powoduje jednak, że zastosowane fabularne i montażowe skróty są zbyt duże, a niektóre wydarzenia pokazane za bardzo powierzchownie. Ten dobrze zrealizowany film nie jest arcydziełem, choć dodaje ważny głos w dyskusji nad kinem inicjacyjnym i niektórymi ważnymi tematami. Nie opowiada tylko i wyłącznie o dorastaniu, to film, który może być metaforą najnowszej Ameryki, zobaczonej życzliwym i pełnym wzruszenia okiem. Kraju, który zachłysnął się rozwojem, postępem i bogactwem, a teraz, przynajmniej częściowo, chce wrócić do swoich korzeni i wartości, na których wyrósł.
Christine Mc Pherson od początku dąży do tego, by studiować w Nowym Jorku, przeprowadzić się na Wschodnie Wybrzeże i poznać nowoczesny świat. Obsesyjnie chce zrealizować swoje marzenie. Sacramento, w którym mieszka, to nieduże, konserwatywne miasto, z punktu widzenia Christine prowincjonalne czy peryferyjne. Centrum to dla niej Nowy Jork i uniwersytety takie jak Yale. Swoje dążenie dziewczyna ukrywa przed matką, która nie popiera jej planów, raczej realistycznie sprowadza na ziemię. Interesująca przewrotność scenariusza polega na tym, że gdy marzenie zostanie spełnione, pojawia się nostalgia za minionymi latami. Za malowniczymi domami, parkami, alejkami, muralami, mostami Sacramento, które pięknie sfotografowane są w filmie. To miasto ma duszę, w przeciwieństwie do wielu metropolii z jednakowymi na całym świecie, przytłaczającymi wieżowcami. Smakujemy świat po to, by docenić to, z czego wyszliśmy. Christine powoli zrozumie i zaakceptuje przyjaźń, rodzinę i dom. Przyjaciółki: Julie (Beanie Feldstein) i Jenna, pierwsze miłości: Danny, a później Kyle (Thimothee Chalamet) to typowi młodzi ludzie w wieku licealnym, dobrze sportretowani. Ale prawdziwe mistrzostwo pokazuje Gerwig przy prowadzeniu postaci nauczycieli katolickiego liceum. Siostra zakonna, która reaguje niestereotypowo na spłatanego jej figla, niezwykle uczuciowy zakonnik Leviatch, który leczy depresję w szpitalu, w którym pracuje matka Christine, wspinający się na szczyty komizmu jego zastępca reżyserujący szkolny musical, to postacie jak z filmu Allena lub Baumbacha. Pokazane są ze wszystkimi niedoskonałościami, ale niezwykle sympatycznie, jak w nostalgicznym powrocie do utraconego czasu młodości. Najlepsza aktorsko jest jednak tytułowa „Lady Bird”. To chyba najbardziej interesująca rola brawurowej Saoirse Ronan. Aktorka znana jest z roli Briony Tallis w „Pokucie”, który to film wygenerował pozytywne opinie krytyków i przyniósł jej popularność oraz nominację do Oscara w kategorii Najlepsza Aktorka Drugoplanowa. W 2016 roku na 88. ceremonii wręczenia tej złotej statuetki Ronan otrzymała nominację za najlepszą rolę pierwszoplanową w filmie „Brooklyn”. Saoirse rozwija się z filmu na film i tu widać, że dobrze rozumie, na czym polega aktorstwo filmowe. Niezwykle wiarygodna i naturalna jest też Laurie Metcalf w roli matki. Takie postacie spotykamy w życiu i rozpoznajemy je na ekranie z wielką filmową przyjemnością. Symbolicznie film niejako godzi ze sobą te dwie mocne osobowości.
Na polskie ekrany „Lady Bird” wejdzie 2 marca 2018 roku. Nominowany został do Oscara 2018 aż w pięciu kategoriach: jako najlepszy film, dla najlepszego reżysera (Greta Gerwig), dla aktorki pierwszoplanowej (Saorise Ronan), aktorki drugoplanowej (Laurie Metcalf) i za scenariusz oryginalny (Greta Gerwig).
Małgorzata Kulisiewicz
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/380412-lady-bird-metafora-wspolczesnej-ameryki