Oglądając nominowany do 4 Oscarów film twórcy „Nienasyconych” cały czas miałem przed oczami perełkę Bernardo Bertolucciego z 1996 roku pt. „Ukryte pragnienia”. Wakacje, włoskie słońce, wino i miłość, która zamiast być otwarcie romantyczną, jest tłumiona pod konwenansami. W obu filmach mamy też Amerykanów, którzy odkrywają własną seksualność na ziemi najbardziej zmysłowego narodu świata. Scenariusz Jamesa Ivorego w ujęciu Sycylijczyka Luca Guadagnino to jednak klasyczny gejowski romans. Przepełniony erotyką, która z pewnością będzie uwierać osoby nie oswojone z homoseksualizmem na ekranie. To kino subtelne i inteligentne, które mnie jednak do końca nie przekonało.
Lato 1983. Elio (Timothée Chalamet) jak co roku spędza z rodziną wakacje w letniej rezydencji. Gdzieś na północy Italii- jak informuje napis na początku filmu. Rodzice Elia to klasycznie wykształceni intelektualiści. Ojciec (Michael Stuhlberg) jest szanowanym profesorem i specjalistą od antycznej sztuki. Matka (Amira Cesar) biegle mówi kilkoma językami i współtworzy rodzinną idyllę. Co roku zapraszają do siebie amerykańskiego studenta. Przez 6 tygodni pomaga on profesorowi i cieszy się życiem we włoskim raju. Tym razem jest to idealnie męski, wyjęty wręcz z amerykańskich broszurek lat 50-tych Oliver ( Armie Hammer). Koleżanki Elio szaleją za jego wysportowanym ciałem. On natomiast swoim aroganckim amerykanizmem równocześnie przyciąga i odpycha otoczenie.
Choć Elio ociera się o wakacyjny romans z piękną francuzką, to nie dziewczyna, ale Oliver wypełnia jego zmysły. Guadagnino nakręcił bardzo zmysłowy film. Momentami zbyt dosłowny i łopatologiczny. Zrywana z drzewa brzoskwinia zamienia się w owoc zakazany, którego soki spływają po umięśnionym ciele kochanka. Smak owocu miesza się z lepkim od gorąca powietrzem zagęszczającym w każdej scenie atmosferę. Czy to grzech? Obaj mężczyźni noszą symbol judaizmu na szyi. Symbolika drzewa poznania dobra i zła pozostaje bardzo wyraźna. Ojciec i Oliver analizują strukturę idealnie wyrzeźbionych ciał greckich bogów. Takim bogiem dla Elio staje się amerykański student. Kuszący nonszalancją, niedostępny, ale jednak będący wciąż w zasięgu wzroku i dłoni.
Doceniam intelektualną grę z widzem. Erudycyjne odniesienia do poezji, rzeźby, filmu ( rozmowa o antyburżuazyjnym Buñuelu) zadowolą wykształconego widza. Porażający jest też finałowy monolog ojca. Jednak ostatecznie ten romans jest banalny. Jakże inny był genialny zeszłoroczny „Moonlight” Barry Jenkinsa! Również o poszukiwaniu własnej seksualności, walce z normami społecznymi i ograniczeniami środowiska, w którym bohaterowi przyszło żyć. Jakoś nie potrafię współczuć cierpiącemu przez złamane serce chłopaczkowi z wyjątkowo liberalnego domu, tak jak szczerze współczułem chłopakowi z czarnego getta, naznaczonego hip hopowym maczyzmem albo kowbojowi w świetnej „Tajemnicy Brokeback Mountain”.
„Tamte dni, tamte noce” nie są żadną prowokacyjną przypowieścią w duchu skandalisty Bertolucciego. To gejowski romans pod włoskim słońcem. Tym razem nie toskańskim.
4/6
„Tamte dni, tamte noce”, reż: Luca Guadagnin, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/378043-tamte-dni-tamte-noce-ukryte-pragnienia-pod-wloskim-sloncem-tym-razem-nie-toskanii-recenzja