Żałuję, że umknął mi ten film w zeszłym roku. Zasługuje na znalezienie się na liście najlepszych filmów 2017 roku. Nie wszedł w Polsce do kin. Nie został też wydany na płytach. Dostępny jest za to na Netflix, choć również przemyka bez dużej reklamy. Szkoda. Nowy film piekielnie utalentowanych braci Benny’ego i Josha Safdiech to kawał mocnego kina sensacyjnego.
Jest to też wzruszająca opowieść o braterskiej miłości i poświęceniu. Nick Niklas (Ben Salfdie) jest lekko opóźniony w rozwoju. W pierwszej scenie widzimy go na spotkaniu z psychologiem, które w bezceremonialny sposób przerywa jego brat Connie Niklas( Rober Pattinson). Wszystko z miłości do brata, który jego zdaniem jest zbyt nękany pytaniami przez lekarza. Przypominają trochę bohaterów „Rain Mana” Levinsona. Wychowali się na ulicach nowojorskiej Queens. Są ze społecznych nizin, z których za wszelką cenę chcą się wyrwać. Gdy zdaje się, że będziemy mieli do czynienia ze społecznym kinem w stylu braci Dardenne, przenosimy się do banku, gdzie Niklasowie dokonują bezczelnego, pozbawionego planu napadu. Takich narracyjnych przewrotek dostaniemy kilka.
„Good time” to jednak coś znacznie więcej niż typowy heist movie. Bliżej mu do naznaczonego społecznym pazurem „Pieskiego popołudnia” Lumeta, niż wielu podobnych do siebie filmów o konsekwencjach marzeń o życiu gangstera. Szybko po napadzie z pozoru zaplanowany ( bracia mają nawet wyznaczoną drogę ucieczki) skok sypie się jak domek z kart. Niklasowie zamiast planować nowe życie z forsą w kieszeniach, muszą uciekać przed policją. Nie będzie to romantyczny pościg rodem z amerykańskiego kina drogi. Tutaj Bonnie i Clyde, Mickey i Mallory są jak szczury brodzące w oświetlonym tanim neonem rynsztoku.
Nikt jeszcze w kinie nie pokazał tak nowojorskiego Queens. Jest coś magicznego w tej dzielnicy pełnej tekturowych domków, tanich czynszówek, na których pierwsze miliony zrobił Trump i wszechobecnego kiczu. Bracia Salfdie zatapiają akcje w neonowy elektropop, unikając przy tym sztuczności i napuszenia kina Nicolasa Refna. Takie jest Queens, jakie ja znam z doświadczenia. Dzielnica-labirynt. Bez charakteru Brooklynu, ale za to z porażającą smutną rzeczywistością wykoślawionego amerykańskiego snu. Tutaj nawet gangsterzy są kuriozalni. Otyli, wychudzeni, imitujący postaci z teledysków gangstarap.
Nabrałem po tym filmie szacunku dla Roberta Pattinsona. Choć już u Cronenberga usilnie zrywał z wizerunkiem amanta dla nastolatków, dopiero u braci Salfdie dowiódł jak utalentowanym jest aktorem. W jego Conniem buzują sprzeczne emocje. Gdy brat wpada w ręce policji on działa instynktownie. Jest w stanie poświęcić wszystko tylko by uratować ukochaną osobę. Paradoksalnie byłby w stanie to zrobić, gdyby nie prześladujący go pech. Znajomy. Absurdalny i towarzyszący nieraz każdemu z nas.
Nie spodziewajcie się po tym filmie strzelanin, pościgów i dramatycznego mordobicia. „Good time” to jedna z Queens Tales. Opowieść o ludziach naprawdę pokrzywdzonych przez, którzy zamiast światła w tunelu widzą oświetlony neonem chaos.
5,5/6
„Good time”, reż: bracia Salfdie. Film dostępny na NETFLIX
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/377552-good-time-szczury-w-oswietlonym-neonem-rynsztoku-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.