Grudzień okazją do historycznych wspominek. TVP2 przypomniała „Czarny czwartek” Antoniego Krauzego. Opowieść o grudniowej masakrze z 1970 r. Reżyser do tematu szykował się latami.
Film przypomina sugestywnie historyczny fenomen. Z ówczesnych relacji wyziera obraz jakiegoś szału sił milicyjnych, które traktowały Trójmiasto jak teren okupowany. Tu beznamiętna kamera Krauzego odnotowuje grozę bicia i znęcania się nad ludźmi, zderzając to z innym szaleństwem: tyrad Zenona Kliszki (Piotr Fronczewski) i Władysława Gomułki (Wojciech Pszoniak), którzy do tego okrucieństwa o skali nieznanej nawet w stanie wojennym, ideologicznym bełkotem szczuli.
Miałem do filmu jedno zastrzeżenie. Wybór jako głównego bohatera robotnika, który w apogeum zamieszek śledzi je z daleka, bawiąc się z synkiem, dało możliwość pokazania straszności jego przypadkowej śmierci na stacji gdyńskiej kolejki. Ale ja byłbym ciekaw któregoś z chłopaków, co rzucali kamieniami w milicję. Nagrodziłbym ich za opór, za czynną postawę wobec rzeczywistości – szerszą opowieścią.
Rekompensaty szukałem w spektaklu Roberta Talarczyka „Wujek 81. Czarna ballada”. Dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach napisał i wystawił coś, co zaczęło się od jego wspomnień. 13-letniego wtedy chłopca, który z kolegami śledził z dachu wieżowca „pancery idące na Wujek”. Teraz widowisko stało się kolejną perłą w koronie Teatru Telewizji. Większość spektaklu to zapis z teatralnej sali. Ale na koniec chłopcy mówią do nas naprawdę z dachu. Widzimy panoramę Katowic.
To jest ballada. W części śpiewana, przy czym leitmotivem są utwory rapera Miłosza Boryckiego (Miuosha), też człowieka stamtąd, który wspominając, staje się kimś w rodzaju mistrza ceremonii. Nie ma klasycznej akcji, są obrazki portretujące górniczą zbiorowość, pełne nazw produktów żywnościowych i tytułów oglądanych wtedy filmów. Aktorzy mówią śląską godką. Najbardziej wyraziście ziście wypadają czterej chłopcy, na czele z Rafałem (Ambroży Żychiewicz grający już wcześniej w innych przedstawieniach). Jak udało się tak zgrabnie poprowadzić nastolatków, zwykle wypadających w polskich produkcjach sztucznie? Wiedzą to Pan Bóg i dyrektor Talarczyk.
Przy czym to opowieść nie tylko o grozie stanu wojennego. Także o etosie tamtego regionu, widzianego przez pryzmat kryzysu współczesnego górnictwa. Jedną z sugestywniejszych scen są wspomnienia dziadka Rafała (świetny Wiesław Sławik) o wypadku „na grubie” (w kopalni), w którym stracił przyjaciela. To ballada o przemijaniu dawnych obyczajów, o czym śpiewa nam Święta Barbara (Joanna Kściuczyk- -Jędrusik), o lęku, o śmierci.
Może i nie do końca uzyskałem odpowiedź na pytanie, dlaczego w Grudniu ’81 poszli umierać za „Solidarność” właśnie przedstawiciele najbardziej zdawałoby się pragmatycznej grupy, jaką byli Ślązacy. Ale czułem wzruszenie, kiedy ci chłopcy z dachu wieżowca szukali ratunku przed ZOMO w mieszance śląskich legend i fabuł filmów akcji. Tyle? Aż tyle.
Pojawiły się głosy, że obraz to uproszczony, demonizuje jedynego milicjanta, a idealizuje śląską rodzinę. Równie dobrze można twierdzić, że sprowadza masakrę w „Wujku” do fatalistycznej wiary śląskich kobiet, iż kopalnia czasem musi zabrać komuś ze swoich życie. To nie publicystyka, to subiektywna ballada! Recenzent pisał o „kolektywnym zapisie pamięci”. W epoce standaryzacji i pogubienia się kultury to coś wspaniałego. Może pozwoli nam lepiej się rozumieć we wspólnej Polsce?
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/373330-zaremba-przed-telewizorem-ballada-czyli-historia