W nagrodzonej w tym roku Złotymi Lwami „Cichej nocy” Piotra Domalewskiego jest znakomita scena. W przedwigilijnej krzątaninie matka i ciotka nakazują dzieciom wyłączyć telewizor i zabrać się do pomagania w przygotowaniach. „Ale mamo, »Kevin« leci” – mówi obrażona nastolatka wpatrzona w wieczorny film na Polsacie. Tak, nakręcony w 1990 r. „Kevin sam w domu” w reżyserii Chrisa Columbusa stał się jednym z symboli świąt Bożego Narodzenia. To symbol tak znaczący, że został już przemielony nie tylko przez popkulturę, lecz i przez wyższą kulturę, co dobitnie pokazał zwycięzca z Gdyni. Cenię film Columbusa. Uważam, że to bardzo dobrze skrojona komedia, która nie przez przypadek zarobiła na świecie 0,5 mld dol. Świetnie zagrana przez 10-letniego wówczas Macaulaya Culkina i zdobywcę Oscara za „Chłopów z ferajny” Joe Pesciego. Z muzyką maestra Johna Williamsa (to on napisał też ścieżkę dźwiękową do „Star Wars”), odpowiednim rytmem, humorem i wyrazistymi epizodami weszła do panteonu najlepszych amerykańskich komedii familijnych. Dziś „Kevin sam w domu” bywa odbierany jako symbol świątecznej komercji. Tej pogańskiej, w której nie czeka się na narodzenie Boga, ale celebruje się bożka konsumpcjonizmu. Nowej religii uosobionej przez przyjście otyłego brodacza w stroju krasnala. Niesłusznie. „Kevin sam w domu” ma w sobie ducha tego niezwykłego okresu. To jeden z najbardziej prorodzinnych filmów lat 90. Mimo urwisowskiej otoczki bazuje na najlepszych tradycjach amerykańskiego kina z gatunku „christmas movies”.
Mimo że lubię „Kevina”, coraz częściej sięgam w tym okresie po czarno-białe świąteczne klasyki, które dziś są pogrzebane pod świecidełkami z choinek i neonów z centrów handlowych. Oto moja lista pięciu najlepszych świątecznych filmów, które nie tylko niezmiennie inspirują, lecz również pokazują, jaki świat utraciliśmy i w jaką stronę ewoluowała popkultura. Pomijam w niej klasyczną „Opowieść wigilijną” według opowiadania Dickensa, gdyż w zasadzie wszystkie jej ekranizacje są bliskie mojemu sercu.
5 „Żona biskupa” (1947) reż. Henry Koster.** Podobnie jak w arcydziele, które zajmuje w tym zestawieniu pierwsze miejsce, anioł zstępuje z nieba i przypomina o istocie egzystencji. Pastor Henry (David Niven) jest zajęty budową nowego kościoła. Musi namówić na darowiznę upartą i bogatą wdowę. Ma też całą masę innych problemów na głowie. Przez to wszystko zaniedbuje swoją żonę Julię i ukochaną córeczkę. Przez natłok obowiązków zapomina w końcu, dlaczego zdecydował się zostać pastorem. Nawet nadchodzące święta nie sprowadzają duchownego z destrukcyjnej ścieżki. Dopiero pojawienie się anioła o twarzy Cary’ego Granta zmienia jego percepcję. Tajemniczy przybysz przypomina pastorowi o tym, czemu ten się przecież poświęcił. Przypomina mu o Bogu. Zanim to się jednak stanie, przybysz wzbudza podejrzenia. Czy nie chce ukraść Henry’emu nie tylko kościoła, lecz również żony?
Oparty na powieści Roberta Nathana z 1928 r. film jest równie wymowny dziś, jak ponad 70 lat temu. To szczególnie ważne dzieło opowiada bowiem o ludziach wierzących, którzy nawet w imię Boga potrafią… o Nim zapomnieć. Ale czy nie jest to też głos dotyczący traktowania świąt Bożego Narodzenia przez współczesne społeczeństwa? Nie tylko ludzi zatopionych w komercji symbolizowanej przez św. Mikołaja na ciężarówce Coca-Coli. Również tych, dla których wigilijna kolacja musi być na tyle perfekcyjna, że to przesłania jej istotę. Pastor tak bardzo chciał postawić perfekcyjny kościół, że zaniedbał ognisko domowe, które jest przecież również bożym ogniskiem. Możliwe, że najważniejszym.
4 „Garsoniera” (1960), reż. Billy Wilder. Pracownik firmy ubezpieczeniowej C.C. Baxter (Jack Lemmon), zwany też potocznie „Buddy Boy”, to typowy człowiek o mentalności korporacyjnej. Pnie się po kolejnych szczeblach kariery w firmie ubezpieczeniowej dzięki temu, że posiada klucz do garsoniery, który udostępnia swoim szefom. To najbardziej pożądane miejsce na Manhattanie. Grzeszna dziupla zapewnia Baxterowi kolejne awanse. Do czasu. Pewnego dnia poznaje uroczą kochankę (Shirley MacLaine) swojego szefa. Porzucona próbowała w mieszkaniu popełnić samobójstwo. Teraz miejsce grzechu zostanie wykorzystane do uratowania życia. Tylko czy nie oznacza to końca przywilejów w pracy, które zapewniała zawsze wolna garsoniera? Czy bohater wybierze miłość, czy może karierę?
Melancholijna, ale też zabawna „Garsoniera” to klasyk zrobiony przez legendarnego Billy’ego Wildera. Nie jest to jednak niezobowiązująca komedia, typowa dla jego dorobku, ale film z silnym wątkiem społecznym. Przełamywał on tabu i piętnował hipokryzję „przykładnych mężów”. Akcja filmu, który zdobył pięć Oscarów, jest osadzona w okresie Bożego Narodzenia. A więc w czasie kojarzącym się z rodzinnym ciepłem, dobrem i prawdą. Jednak otoczenie „Buddy’ego Boya” jest zatopione w kłamstwie. Tak jak on. To wszystko pcha go jeszcze mocniej w samotność. Samotność człowieka przemykającego przez bezduszny Manhattan. Szukającego miłości i ciepła, które są przecież istotą tego czasu w roku. Nie przez przypadek to na bożonarodzeniowej imprezie wszystkie sekrety wychodzą na jaw. Wilder piętnuje także demoralizację. Pokazuje skutki niewierności, więc nakręcił obraz stricte prorodzinny.
3 „Sklep na rogu” (1940), reż. Ernst Lubitsch. Film osadzony jest w Budapeszcie, ale przenika go duch świątecznego kina wprost z Hollywood. To opowieść o pracownikach i właścicielach sklepu Matuschek i Spółka. Spokojne życie rodzinnego biznesu zakłóca pojawienie się szukającej pracy dziewczyny (Margaret Sullavan). Początkowo nie przypada do gustu najdłużej pracującemu w sklepie Alfredowi (James Stewart). W końcu jednak znajduje zatrudnienie w czasie świątecznej wyprzedaży. „Kto się czubi, ten się lubi” – to powiedzenie idealnie pasuje do relacji dwójki pracowników. Oboje wdają się w utarczki słowne i złośliwości, nie wiedząc, że od miesięcy wymieniają się anonimowo liścikami miłosnymi. Codziennie zostawiają je w skrytce pocztowej nr 237. Nigdy nie ujawniając swojej tożsamości. Wiele lat później wykorzystano ten motyw w komedii romantycznej „Masz wiadomość”. Ten film jest wręcz modelowym przykładem świątecznej opowieści promującej pozytywne wartości. Dobroć płynąca z ekranu, jasny i klarowny morał – to kwintesencja kina złotej ery Hollywood. Stewart nieraz grał postacie szlachetne. Tutaj tworzy postać wręcz ikoniczną. Ernst Lubitsch wyreżyserował film ponadczasowy z bohaterami, z którymi można się utożsamiać nawet dziś. To po prostu urokliwe kino. W takim sklepie można przesiedzieć całą przedświąteczną gorączkę.
2 „Cud na 34. ulicy” (1947), reż. George Seaton Nie mylcie tej wersji z dużo słabszym remakiem z lat 90. Zdobywca trzech Oscarów z 1947 r. to jedna z najcudowniejszych historii świątecznych w historii kina. Tytuł to u nas mało znany, a przecież umieszczono go na liście filmów budujących dziedzictwo narodowe Stanów Zjednoczonych. Jest też wymieniany jako jeden z najbardziej inspirujących obrazów wszech czasów. Kocham go nie tylko dlatego, że ilekroć jestem w Nowym Jorku, zachodzę do kultowego Macy’s. Ten film chwyta ze serce i jest czymś więcej niż prostą opowieścią na Gwiazdkę. Doris Walker (Maureen O’Hara) to młoda kierowniczka sklepu Macy’s, która musi się uporać z kompromitującym w tym okresie roku faktem posiadania w sklepie pijanego aktora wcielającego się w św. Mikołaja. Prosi więc o pomoc staruszka z ulicy, który przypomina brodacza z Laponii (Edmund Gwenn). Ten szybko zostaje ulubieńcem dzieci i ich rodziców. Szczególnie że dobro i szczęście potomków przedkłada ponad interesy sklepu.
Choć obraz ten powstał 70 lat temu, to jest bardziej aktualny dziś niż w czasie premiery. To kino, które najdobitniej pokazuje, czym jest komercjalizacja Bożego Narodzenia i gdzie kryje się prawdziwy duch świąt. Jak dobro zostało cynicznie przekute przez biznesowych macherów w komercyjny środek? Św. Mikołaj w tej wizji trafia nawet przed oblicze sędziego. Za to, że robi to, czego się od niego oczekuje? „Boże Narodzenie to nie tylko ten jeden dzień. To stan umysłu… I to właśnie się zmienia na gorsze. Dlatego cieszę się, że tu jestem – być może będę mógł coś na to poradzić” – mówi bohater. Na pewno ten film może coś poradzić nawet na nastawienie wiecznych „Grinchów”.
1 „To wspaniałe życie” (1946), reż. Frank Capra. W 1990 r. Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych wpisała „To wspaniałe życie” na listę National Film Registry jako film „kulturalnie, historycznie lub estetycznie znaczący”. W roku 1995, z okazji stulecia narodzin kina, tytuł ten znalazł się na watykańskiej liście 45 filmów fabularnych, które propagują szczególne wartości religijne, moralne lub artystyczne. To arcydzieło absolutne. Kwintesencja społecznego kina Franka Capry. Kino uniwersalne i ponadczasowo opowiadające o upadku, zmartwychwstaniu ducha, poświęceniu się dla bliskich i zwątpieniu.
Kino piętnujące różnych Scroodge’ów z „Opowieści wigilijnej” i chwalące tych, którzy w imię przyjaźni oraz miłości poświęcają samych siebie. George Bailey (James Stewart) miał być kimś wielkim. Pragnął wyjechać ze swojego miasteczka i zdobyć świat. W dzieciństwie uratował topiącego się pod pękniętym lodem braciszka. Stracił przez to słuch w jednym uchu. Mimo to był bliski wyjazdu z nudnego i sennego Bedford Falls. Śmierć ojca i potrzeba ratowania biznesu zatrzymały go w rodzinnej mieścinie. Mimo że wyrwał się z pazernych łap lokalnego milionera, ożenił się z piękną kobietą i ma gromadkę dzieci, towarzyszy mu poczucie, iż przegrał życie. Nieoczekiwany zbieg zdarzeń pcha go do ostateczności, gdzie Anioł Stróż pomoże mu spojrzeć na całe życie. Wszystko dzieje się w Boże Narodzenie. „To wspaniałe życie” dotyka najbardziej fundamentalnego pytania: czy życie ma sens i jak nasze wybory wpływają na działania innych. Bailey stojąc nad życiową przepaścią, pyta, czy nie lepiej by było, by się nie urodził. Capra pokazuje, że każde, bez wyjątku, życie jest potrzebne w Bożym planie. Niszczenie tego życia, odbieranie go sobie to sprzeciwienie się woli Boga. Anioł pokazuje George’owi, jak wyglądałoby miasto bez jego codziennej pracy dla dobra rodziny, przyjaciół i tegoż miasta. Pracy nieraz niezauważalnej, ale składającej się na obraz, który dojrzeć możemy tylko z dystansu. A bogactwo, które w końcu lokalny Scroodge mu zabrał?
Ono jest drugorzędne wobec innego najważniejszego bogactwa. Bogactwa miłości. Czy jest przypadkiem, że George rozumie moc przyjaźni i rodzinnej harmonii właśnie w Boże Narodzenie? Capra w swoim arcydziele subtelnie korzysta ze świątecznej otoczki. Ona jest tylko tłem dla tego, co najważniejsze. Reżyser mówi nam wyraźnie: pełnię człowieczeństwa osiągamy, tylko miłując bliźnich i się im poświęcając. Czy nie jest to właśnie istota nauki pewnego Żyda z Nazaretu, którego narodziny celebrujemy każdego 25 grudnia?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/373198-adamski-poleca-czarno-bialy-blask-czyli-top5-klasycznych-swiatecznych-filmow