Według moich informacji Komisja Konkursowa przegłosowała swój werdykt w konkursie na dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Sześciu jej członków głosowało na Radosława Śmigulskiego, menadżera w wielu firmach. Pięciu na Izabellę Kiszkę-Hoflik, która po usunięciu Magdaleny Sroki kierowała PISF, a jest od 12 lat pracownicą tej instytucji.
Komisja zdecydowała, że wobec niemal równego podziału głosów przekaże obie kandydatury ministrowi kultury Piotrowi Glińskiemu, aby on dokonał ostatecznego wyboru. W teorii minister może zrobić różne rzeczy: od zachęty Komisji do dalszego procedowania, aby wynik był bardziej jednoznaczny, po powtórzenie konkursu. Ale może też podjąć decyzję od razu. Za faworyta ministerstwa uchodził Śmigulski, który na dokładkę dostał jeden głos więcej.
Nasuwają się dwie uwagi. Pierwsza jest taka: poprzednia dyrektor Magdalena Sroka została wybrana głosami wszystkich członków ówczesnej Komisji, dobranej przez platfomerską minister Małgorzatę Omilanowską. Wybrano ją jednogłośnie, choć miała mocnych konkurentów.
Za czasów „pisowskiego uciemiężenia kultury” głosy są tak podzielone, choć przecież Komisję dobrał sobie, zgodnie z ustawą, minister Gliński. Zasiedli w niej znani filmowcy (m.in. Krzysztof Zanussi), szefowie rozmaitych instytucji i reprezentanci stowarzyszeń związanych z filmem, a także przedstawiciele mediów, które płacą na PISF – TVP i Polsatu. Kiedy był – sądząc po wynikach - większy pluralizm? Uprzedzając ewentualne protesty, że wybrano kogoś nieznanego a podobającego się ministrowi – wydaje się, że przed dwoma laty też wybrano kogoś podobającego się pani minister, tyle że ona była mocniej dogadana z filmowym światkiem. A może tylko z jego częścią reprezentowaną w tamtej Komisji.
Radosław Śmigulski jest już atakowany jako człowiek, który był dyrektorem firmy Syrena Films, kiedy wyprodukowała ona film „Kac Wawa”. Tyle że Syrena Films wyprodukowała wiele innych filmów. A jeśli środowisko filmowe uważa „Kac Wawę” za symbol obciachu, to niech przypomni sobie, że PISF w czasach poprzednich pań dyrektor wspierał pożyczkami podobne wulgarne komedyjki, choćby „Wyjazd integracyjny”. Jeśli to powód do wstydu, to także dla dawnego PISF. Na dokładkę biografia Śmigulskiego jest daleko bogatsza. Przez cztery lata pracował w Agencji Filmowej TVP, a przez ponad rok nią kierował – w latach 2009-2010. Magdalena Sroka była znana jako menadżer kultury, ale niekoniecznie specjalizująca się w tematyce filmowej. Po prostu stała się przedmiotem dealu między minister z PO, a filmowcami.
Śmigulski jest przedstawiany jako polityczny kandydat, bo należał do Stowarzyszenia Republikanie, które wspiera obecny rząd z Gowinowskich pozycji. I dlatego, bo pracował z zarządzie Totalizatora Sportowego z nominacji pisowskiego ministra skarbu. Magdalena Sroka na fotel dyrektora PISF przesiadła się z fotela prezydenta Krakowa nie ukrywając swoich lewicowych poglądów a la „Krytyka Polityczna”.
Piszę to wszystko samemu uważając, że może lepiej aby dyrektorem została Izabella Kiszka-Hoflik. Jest dobrze odbierana przez środowiska filmowe, ministerstwu niepotrzebna jest wojna z kolejną korporacją artystyczną. Z drugiej strony zrozumiem, jeśli minister postawi na głębszą zmianę, a nie na osobę ze środka PISF. I przeczuwam już wrzaskliwą kampanię przeciw komukolwiek innemu niż taka „osoba ze środka”. Śmigulski nie ma złych papierów, a jego program nie zawierał niczego, co budziłoby czyjekolwiek obawy.
Poza wszystkim, żaden dyrektor nie wykreuje na poczekaniu nowych filmowców spoza środowiska. A to środowisko jest mocno nachylone w lewo. Możliwe są jedynie korekty, przeznaczenie środków na jeden czy drugi film nie mieszczący się w politycznej poprawności tych, co do tej pory PISF-em kierowali. O tym przypominam wszystkim, którzy rzucą się teraz protestować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/369674-smigulski-wygral-konkurs-na-szefa-pisf-jednym-glosem-minister-moze-wybrac-sposrod-dwojga-kandydatow