„Suburbicon” dobitnie pokazuje wyjątkowość braci Coen. Są niepodrabialni i tylko oni potrafią przenieść na ekran ducha swoich scenariuszy. George Clooney to reżyser z dobrym warsztatem i na dodatek przyjaciel Coenów, który stworzył kilka zabawnych ról w ich filmach. A jednak stary scenariusz genialnych braci z lat 80-tych wymknął mu się z rąk.
Na usprawiedliwienie Clooneya przemawia fakt, że „Suburbicon” wygląda jak niespełniona wersja „Fargo”, za który dekadę po napisaniu tego tekstu bracia zgarnęli swojego pierwszego Oscara. Siłą rzeczy film musiał być wtórny. Nie można też zapominać o inspirowanych coenowskim arcydziełem trzech sezonach świetnego serialu „Fargo”, które wyeksploatowały klimat tego rodzaju kina. Paradoksalnie Clooney nie miał więc łatwego zadania.
„Suburbicon” opowiada więc znaną historię zwykłych ludzi, którzy przez chciwość wpadają w kołowrotek zbrodni. Ten świat jest im z natury rzeczy obcy, więc popełniają kolejne fatalne błędy i dochodząc do ściany zamieniają się w bestie. Widzieliśmy to nie tylko w „Fargo”, ale w stylistycznej perełce Coenów „Człowiek, którego nie było”. Clooney jest świadom wtórności scenariusza, więc sprowadza historię na bliskie sobie tory.
George Clooney to typowy liberał z Hollywood. Jak diabeł święconej wody boi się prezydentury Trumpa i obce jest mu wszystko co na prawo od jego społecznie wrażliwego serduszka. Dowiódł tego już w swoim filmie „Good night and good luck”. „Suburbicon” nie jest więc tylko groteskową, pełną czarnego humoru historią upadku z pozoru zwykłej rodziny ( Matt Damon, Julianne Moore) widzianej oczami dziecka (Noah Jupe), ale ostrą krytyką amerykańskiego mitu, odradzonego w propagandzie Trumpa.
Wypielęgnowane przedmieścia były wizytówką Ameryki lat 50-tych. Bogacącej się, konserwatywnej i pełnej uśmiechniętych ludzi sukcesu. Clooney dekonstruuje mitologię american dream. Pokazuje fałsz i hipokryzję zamkniętą za białymi drzwiami domku z idealnie przystrzyżonym trawnikiem. Białe przedmieścia pełne są rasistów z twarzami wykrzywionymi jak u polskich antysemitów w „Pokłosiu”. Właśnie w tym Clooney najbardziej przegrywa. Nie potrafi połączyć ze sobą czarnej jak smoła coenowskiej komedii ze społecznym kinem gniewnego Spike’a Lee. Wychodzi mu autoparodystyczny potworek. Infantylny i histeryczny jak dzisiejszy antytrumpizm.
Nawet jednak w tej warstwie Clooney jest wtórny wobec choćby Sama Mendesa, który dwukrotnie ( „American Beauty”, „Droga do szczęścia”) wytarł buty w wycieraczkę z napisem „Home, sweet home”. Clooney nałożył zeszłoroczne buty Coenów oraz Mendesa i się w nich utopił.
2/6
„Suburbicon”, reż: George Clooney, dystr: Monolit
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/366630-suburbicon-wtorna-dekonstrukcja-mitu-ameryki-lat-50-tych-clooney-nie-czuje-ducha-coenow-recenzja