Odejdę raz od zwyczaju opisywania tego, co widziałem w telewizji w ostatnim tygodniu. Bo obejrzałem na płytach DVD filmy aktora Wojciecha Solarza. O ile nie może on narzekać na brak ról, o tyle, choć był słuchaczem filmowej szkoły Wajdy, jako filmowiec jest mniej znany. To istota kina offowego. Kręcisz z przyjaciółmi i dla przyjaciół. Tylko czasem wychodzisz z zaklętego kręgu nagród na niszowych pokazach.
Solarz sam pomógł wyjść komuś innemu. Gdy późnym wieczorem skaczę po telewizyjnych kanałach, na Ale Kino! muszę prędzej czy później trafić na offowy film „Bobry” (2013).
Widziałem wcześniej polskie parodie horrorów kręcone przez amatorów i po amatorsku („Piotrek trzynastego”). Uśmiechałem się. Ale był to uśmiech pomieszany z zażenowaniem, bo nawet świadoma nieporadność po pewnym czasie się opatruje.
Twórca „Bobrów” Hubert Gotkowski, informatyk z zawodu, nie przedrzeźnia konkretnych tytułów, acz też żartuje z kina grozy. Wyjściowy pomysł zaskakuje wszakże oryginalnością: film stwarza własny świat. Podpatrujemy śmierć przy pracy (w tej roli demoniczny Robert Jarociński).
Za surrealny klimat przypowiastki o śmierci (raczej o śmierciach), co zawsze owocuje skojarzeniami literackimi, jestem gotów „Bobrom” wybaczyć choćby sztubackość dowcipów. Ale Gotkowski dostał coś jeszcze. Duet grających u niego zawodowców: Solarz i Jarociński (plus nadwyrazisty Sebastian Stankiewicz jako spadkobierca szaletu) zapewnił filmowi szczyptę profesjonalizmu. A z drugiej strony – tak, oni dobrze się z sobą bawią. Nie zawsze gdy aktorzy się bawią, widzowie za nimi nadążają. Ale tu ich offowa radość się udziela.
I teraz wracam do filmów samego Solarza. Są inne niż „Bobry”, skromniejsze, pozbawione wulgarności, szalone, ale dziwnie subtelne. „Tajemnica Alberta” z 2008 r. to humoreska rozegrana pomiędzy kilkoma osobami, choć też przypowieść o ludzkiej naturze. „Norbert Juras i syn” (2011) o wiejskim wieszczu ma większy rozmach, ale to wciąż rozbudowany, półgodzinny skecz w ruralnych plenerkach.
Co ja jednak poradzę, że z powodu umiejętności wyciskania poezji z postaci nieudaczników, prostaczków, Solarz, sam mistrz w aktorskim kreowaniu typu everymana, skojarzył mi się z najwcześniejszym Fellinim? Że bluźnię? Nie twierdzę przecież, że się takim mistrzem stanie. Ale podobno introdukcję „Tajemnicy Alberta” ocenił wysoko Andrzej Wajda jako wykładowca. Nie dziwię się.
Trzeci film „Odwyk” (2011), Krzysztofa Jankowskiego, ale z Solarzem jako współautorem scenariusza i odtwórcą głównej roli – Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – to żart historyczny. Można było łatwo wejść w poetykę sitcomu. A zamiast tego jest rysunek cieniutką kreską pomimo pijaństwa na ekranie.
Pisałem już, że Robert Jarociński, obecny we wszystkich tych filmach, to talent komediowy, po „Superprodukcji” Machulskiego nie całkiem wykorzystany. Ta twarz, ta mimika, nie mamy za wielu takich charakterystycznych magików od śmieszenia i wzruszania. Radość robienia filmów dotknęła też innych: Modesta Rucińskiego, Macieja Makowskiego, Mateusza Rusina. Chce się potem cytować ich powiedzonka, wracać do prościutkich scenek. Własny świat – oto klucz. Może tylko trochę brak w nim kobiet – urokliwa amatorka półping-ponga z „Norberta Jurasa” to za mało. Ale Solarz kończy teraz godzinny film „Okna”. Może tam?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/366616-zaremba-przed-telewizorem-o-solarzu-z-nadzieja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.