Większość filmów opowiadających o amerykańskiej armii to satyra albo przeprowadzana serio rozprawa z instytucją. Istnieje też nurt odmienny – od poważnego „Snajpera” Clinta Eastwooda po krotochwilną „Blondynkę w koszarach” – ale to nurt mniejszościowy.
Wojsko obrywa za rzeczywiste grzechy, ale i za to, że staje się coraz bardziej symbolem tradycyjnego społeczeństwa.
Zniechęci do wojska powstają dzieła wybitne („Full Metal Jacket” Stanleya Kubricka), przyzwoite („Ludzie honoru” Roba Reinera) i sporo obrazów banalnych. Nie polemizuję z poszczególnymi historiami. Wyglądam jednak innego spojrzenia, gdy stereotyp dominuje. A przecież ta armia daleko nie zawsze odgrywa na świecie negatywną rolę. No i ma prawo do obrony, gdy takie prawo dostają właściwie wszyscy – poza białymi, heteroseksualnymi facetami.
Na HBO trafiłem na obraz nieoczywisty. Anga Lee, reżysera z Tajwanu, cenię zwłaszcza za „Przejażdżkę z diabłem” –niekonwencjonalną opowieść o wojnie secesyjnej. Ale w „Tajemnicy Brokeback Mountain” podważał amerykański mit kowbojów homoseksualnymi skłonnościami kandydatów na supermenów. A przed rokiem zrobił „Najdłuższy marsz Billy’ego Lynna”.
To opowieść o elitarnej jednostce sprowadzonej na chwilę z Iraku, gdzie na co dzień walczy, do Ameryki, gdzie jest fetowana podczas meczu amerykańskiego futbolu i łudzona mirażem filmu o jej ostatniej akcji. Mamy materiał na obraz antywojenny. Retrospekcje z pola walki są okrutne, główny bohater, najmłodszy żołnierz, który wykazał się dzielnością, zdradza objawy stresu pourazowego. Jego siostra, z której powodu znalazł się w wojsku, namawia go, by się wycofał. A odprawiane wokół żołnierzy szopki nadają się do łatwego ośmieszenia.
A zarazem… Lee mógłby łatwo wsiąść na tych chłopców – w ostateczności zabijają za pieniądze, to ich praca. Ale widzi w nich osobistą dzielność. Więcej, przeciwstawia ich z wszystkimi wadami zmaterializowanej prozaiczności cywilnego społeczeństwa. Trochę tu ducha z „Helikoptera w ogniu” Ridleya Scotta, który odrywając działania armii od ich politycznego kontekstu, dostrzegł coś fascynującego w samym męstwie i solidarności na polu bitwy. Tu Billy odkrywa więź ze swoim zabitym sierżantem, a sierżanta gra Vin Diesel, charyzmatyczny gwiazdor filmów akcji.
Billym jest aktorski debiutant Joe Alwyn, zdumiewająco naturalny na tle takich repów jak Steve Martin w zagranej serio roli bogacza od piłkarskiej drużyny, jak Chris Tucker jako obrotny murzyński menedżer czy nawet Kristen Stewart, gwiazda sagi „Zmierzch”, w roli siostry. To na jego młodej, znękanej lub przerażonej twarzy zbudowany jest ten film. To on nam objaśnia swe końcowe decyzje. Nie takie, o jakie chodziłoby pacyfistom.
Owszem, siostra Billy’ego gardłuje na temat zbrodniczej polityki USA. I w scenach z Iraku widzimy, że ich służba polega na dramatycznych, czasem błędnych decyzjach. A przecież pozostają dziwnie czyści. Można by twierdzić, że są ofiarami swoich mocodawców, ale nawet do tego Lee nas nie próbuje specjalnie przekonać. Kontekst pozostaje w cieniu. Tak jakby ich dzielność unieważniała tę, trudną przecież do rozstrzygnięcia, dyskusję. Choć dziarskiego optymizmu tu nie ma, to antywojennej zawziętości również. Mamy mały wpływ na zdarzenia, próbujmy być przynajmniej przyzwoici. A możemy być także w mundurze – zdaje się mówić Lee.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/365471-zaremba-przed-telewizorem-o-dobrych-zolnierzach
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.