Jest ten film pęknięty. Pierwszy raz Andrzej Jakimowski zrobił film porwany, nie do końca spójny i nieprzemyślany. Jakimowski „dokleił” historię do nakręconych ujęć na słynnym Marszu Niepodległości w 2013 roku, gdzie chuligani wsławili się ulicznymi burdami. Nie jest to historia „demonów polskiego patriotyzmu”. Autor pięknego „Imagine” czy „Sztuczek” jest zbyt subtelnym filmowcem by robić prostą agitkę.
„Pewnego razu w listopadzie” jest filmem, który na sztandary mógłby wziąć Patryk Jaki, gdyby nie jego druga część. Obraz bez retuszu pokazuje jak wygląda życie po eksmisji z warszawskich kamienic. Jakimowski piętnuje znieczulicę urzędników, oskarża policję o przemoc i pilnowanie układu. Wszystko odbywa się na ponurych ulicach Warszawy, jakże innych od pocztówkowego wizerunku miasta. Surowy realizm miesza się z uliczną poetyką. Wierny pies i podli ludzie. Bezsilność wobec obojątnej biurokracji i oddolna samoorganizacja społeczna.
Film o tułaczce studenta prawa Marka (Grzegorz Palkowski) i jego mamy (Agata Kulesza) wpisuje się w tradycje społecznego kina brytyjskiego. Jakimowski ma w sobie społeczną wrażliwość Kena Loacha. Pochyla się nad skrzywdzonymi przez los bohaterami i ich kocha.
Nie przekonał mnie do polubienia młodych i silnych mieszkańców squata, na widok których ( jako libertarianin) krzyknąłem „weź się pretensjonalny pięknoduchu i kudłaczu do roboty”. Zrozumiałem natomiast dramat nauczycielki w średnim wieku, która przez parszywy system pielęgnowany w III RP wylądowała na bruku. „Pewnego razu w listopadzie” jest bowiem wielkim oskarżeniem III RP. To kino lewicowe w starym wydaniu. Ujmujące się za ofiarami kapitalizmu i pędzących przemian społecznych.
Szkoda, że Jakimowski sklamrował je marginalnymi burdami narodowców w Warszawie. Ich atak na squat nie symbolizuje tego, kto tak naprawdę atakował przez lata mieszkańców warszawskich kamienic. To chronione jako „niezbędna część transformacji” patologie III RP niszczyły tych ludzi. Wrażliwy społecznie Jakimowski do połowy filmu precyzyjnie to wykłada, by potem przykryć wszystko chuliganami owiniętymi flagą. Nacjonalizm jest w Polsce problemem marginalnym. Wykluczenie społeczne już nie, co tłumaczy wynik ostatnich wyborów. Nie wierzę więc w klamrę tego obrazu i jednocześnie cenię go jako głos wrażliwego społecznie filmowca.
4/6
„Pewnego razu w listpadzie”, reż: Andrzej Jakimowski, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/365452-pewnego-razu-w-listopadzie-ofiary-reprywatyzacji-w-warszawie-dostaly-glos-recenzja