Zmarł aktor Władysław Kowalski. Miał 81 lat. Odeszła kolejna teatralna, a do pewnego stopnia i filmowa wielkość czasów mojej młodości.
Kojarzy mi się z Teatrem Powszechnym z czasów jego świetności, czyli dyrekcji Zygmunta Hubnera. W pierwszym przedstawieniu kadencji tego dyrektora niezwykle gęstej i efektownej „Sprawie Dantona” (1975), którą reżyserował Andrzej Wajda, on był postacią ważną – Saint Justem. Widziałem go w tym, skupionego, zbyt intelektualnego doktrynera, skazanego na klęskę. Był jednym z elementów perfekcyjnego zespołu, zgranego niczym w muzycznym koncercie – a jednak do oddzielnego zapamiętania.
A potem już cała plejada premier i ról: „Barbarzyńcy” Gorkiego, „Odpocznij po biegu” Władysława Terleckiego, „Cesarz” według Kapuścińskiego, „Mecz” Janusza Głowackiego, arcyzabawny Rejent Milczek w „Zemście” Fredry, a jeszcze w latach 90. świetny Pimko w adaptacji „Ferdydurke” Gombrowicza czy Goldberg w „Wariacjach Goldbergowskich” George’a Taboriego. Piszę tylko o tych jego rolach, które sam oglądałem.
Miał szczególny sposób gry. Nie naginał tak całkiem postaci do siebie jak Holoubek, ale też nie ulegał tak całkowitej transformacji jak potrafił to zrobić powiedzmy Jan Świderski czy Tadeusz Łomnicki. Zawsze przebijał przez rozmaite typy kreowane na scenie ten jego charakterystyczny, refleksyjny głos. Częściej grywał niepewnych, kruchych intelektualistów niż ludzi prostych i mocnych, bo takie miał naturalne predyspozycje. Bywał zabawny, wyróżniał się pastelowym, dyskretnym poczuciem humoru.
Kojarzy mi się z wielkimi przedstawieniami teatru telewizji. W „Trzech siostrach” Czechowa w reżyserii Aleksandra Bardiniego był niezapomnianym, przytłoczonym życiem Andriejem Prozorowem (1974). W „Smoku” Szwarca, kapitalnej satyrze na stalinizm traktowanej w roku 1981 jako przejaw buntu przeciw PRL pojawił się jako chytry Burmistrz, podpora reżymu. Wreszcie w „Mistrzu i Małgorzacie” Bułhakowa przerobionym przez Macieja Wojtyszkę w 1988 roku na miniserial stał się Mistrzem. Kiedy lata wcześniej powieść tę czytałem i obsadzałem sobie dla zabawy polskimi aktorami, właśnie jego wyobraziłem sobie w tej roli.
Szeroką popularność zdobył jako Jerzy w serialu „Kolumbowie” (1970), nieśmiały i niezaradny chłopak z inteligenckiej rodziny, bardziej opornie niż inni zmieniający się w żołnierza. Nie dostał potem roli filmowej na tę miarę – poza główną postacią w kryminalnym serialu „SOS”, gdzie był prowadzącym własne śledztwo dziennikarzem, niestety film, zwłaszcza po latach wydaje się nieco rozwlekły. Ale to przecież także aresztowany ojciec głównego bohatera w „Dreszczach” Marczewskiego (1981), aktor w „Ucieczce z kina wolność” (1989) czy literat Głogowski, w istocie alter ego Reymonta w świetnym serialu „Komediantka” Jerzego Szwiertni (1988).
Pasował jak ulał do postaci Alcybiadesa – w średnio udanej „Sponie” (1998) adaptacji popularnej powieści Niziurskiego Jeszcze ostatnio wyławialiśmy go w małych rólkach – w „Małej maturze” Majewskiego czy „Paniach Dulskich” Bajona. Broniący swojej godności inteligent, takim go przede wszystkim zapamiętam. Zwykle zresztą bronił swoich postaci, często bywał zaskakująco ciepły, mówił jakby coraz bardziej od siebie, w ściszonej tonacji.
Reprezentował dawny model zaangażowania aktora w rzeczywistość – bez odgrywania roli celebryty i wypowiadania deklaracji politycznych, choć nie odmówił akceptacji swemu synowi, reżyserowi Kubie Kowalskiemu, kiedy ten ogłosił, że jest gejem. Dla mnie odszedł jeden z symboli świetności tradycyjnego teatru opartego na słowie wypowiadanym ze zrozumieniem.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/364633-zmarl-wladyslaw-kowalski-jeden-z-symboli-swietnosci-dawnego-polskiego-teatru
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.