Kiedy w roku 2012 zobaczyłem pierwszą serię „American Horror Story”, byłem zachwycony. Zdawało się, że ten gatunek już wiele nowego nie wygeneruje. Stephen King pisze już nie zgrabne opowiastki, lecz filozoficzne epopeje, za to w telewizjach albo do znudzenia skrzypiące podłogi w kolejnych nawiedzonych domach, albo wydłubywanie oczu i ekstrakcje członków.
A tu pojawia się historia opowiedziana przez dwóch facetów, Brada Falchuka i Ryana Murhy’ego. Miejscami drastyczna, ale oryginalna, zaskakująca. Owszem, nawiedzona willa w Los Angeles, lecz oferująca oryginalną koncepcję obecności zmarłych wśród żywych. A przy tym obserwacje inteligentniejsze niż w wielu obyczajowych filmach amerykańskich. Sporo erudycyjnych odniesień do historii. I precyzja szczegółu.
Kolejne serie pochłaniałem z zaciekawieniem. Nie wszystkie były jednakowo dobre, inwencja zawodziła, a czasem brakło też smaku. Niemniej zwłaszcza „Szpital” i „Dziwolągi” („Freak Show”) umiały zadziwić. Niedostatki pomysłów równoważyła wyobraźnia komponowania scen (także plastyczna) oraz fantastyczne kreacje. Główne role grali zwykle ci sami aktorzy: m.in. Jessica Lange, Kathy Bates, Sarah Paulson, wielkie damy kina nieznajdujące angażów na wielkim ekranie. No i rewelacyjny Evan Peters, odkrycie serialu, młodzieniec o twarzy zarazem atrakcyjnej i cokolwiek niesamowitej.
Niemniej znużenie już przeważało (choć w dwóch seriach pojawiła się Lady Gaga), i wtedy nastąpiło kolejne zaskoczenie. Siódemka, „Kult”, jest właśnie pokazywana na Fox. I tym się różni od poprzednich, że jest… polityczna. Owszem, w poprzednich sezonach było sporo smacznych, choć czasem poprawnych politycznie odniesień do rzeczywistości. Ale tu…
Zaczyna się od zwycięstwa Donalda Trumpa – tak szybko powstają dziś takie produkcje. Malowniczo zostaje oddana aura psychozy amerykańskiej lewicy. Tak malowniczo, że nie wiemy, na ile autorzy stan ten podzielają. Historia jest opowiadana z perspektywy lesbijskiego małżeństwa z dzieckiem. Zarazem i „dobrzy” bohaterowie są obśmiewani, w tym one.
Za wykładnią tradycyjnie lewicową przemawia uczynienie głównym bohaterem demonicznego manipulatora zafascynowanego Trumpem (jest nim Peters). Przy czym nie jest on nawet figurą konserwatysty (nosi fioletowe włosy z kucykiem i postmodernistyczną aurę), raczej złowrogiego populisty administrującego lękiem poprzez media społecznościowe. Na ile ta postać kojarzy się twórcom z nowym prezydentem przybywającym, aby siać zagładę? Chyba jednak tak.
Równocześnie zaś siódmy odcinek jest potężną drwiną z rojeń feministycznych, a w morderczej drużynie Trumpoida odnajdujemy ludzi niepasujących do układanki (gej, murzyńska dziennikarka itd.). I wciąż nie mamy pewności, co stoi za zdarzeniami. Czy zbyt łatwy morał nie zostanie zdekonstruowany? Przy okazji zauważamy wiele celnych uwag o naturze życia publicznego, mediów itd. To inny świat nawet niż ten z „House of Cards”; pogratulować refleksu.
To chyba pierwsza seria, w której na razie elementy nadprzyrodzone są fikcją, pozorem. Skądinąd ważną rolę odgrywają w akcji złowrogie klauny. Ponieważ równocześnie w kinach pojawił się klasyczny horror według Kinga „To” z klaunem-demonem, wykonawcy tej profesji, od dawna obecni w filmach grozy, skarżą się w USA na społeczne szykany. I czym się to wszystko skończy?
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/364500-zaremba-przed-telewizorem-trump-i-klauny
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.