Lektura „Budowniczego ruin” przypomina kąpiel w basenie wypełnionym szampanem brut.
Jak dobrze nie być literaturoznawcą! Literaturoznawca, omawiając powieść Herberta Rosendorfera przywołać musi (koniecznie) „Pamiętnik znaleziony w Saragossie” i zastanawiać się, jak koncepcja szkatułkowa ma się do autotematyzmu. Co tam: powinien, przerzucając trochę już przybrudzone strony słownika gatunków literackich, wyliczać, odginając palce o pożółkłych paznokciach: powieść pikarejska, duszny kryminał, opowieść płaszcza i szpady, powieść grozy, wątki faustyczne, antyutopia, groteska, motywy oniryczne, epopeja rodzinna, mikrokosmosy, Alicja w krainie czarów, Italo Calvino…
Zwykły czytelnik może tymczasem zanurzyć się w tę musującą od fantazji i groteski opowieść, w której znalazło się miejsce na polowanie z haubicy na smoka na szczytach Alp, złoto i występek Serenissimy, wspomnienie o majorze, który „wraz ze swą żoną Emilią z domu Bibwig i trzema czy czterema bojami zostali pożarci przez tygrysa”, pokój „tak duży, że można w nim obserwować kulistość Ziemi”, w którym udziela gościny szatan, uroki panny Holzmindel („Niby z drogocennych pucharów, z pienistych koronkowych miseczek ciasnego stanika przelewała się różowa, jędrna pełnia”) i setkę innych historii, bo światy Rosendorfera po dodaniu do nich drożdży fantazji puchną, przelewają się, dźwięczą, układając się w dodatku w nienaganne kadencje: „Potrącany na wszystkie strony przez rozswawolone maski, pod aksamitnym niebem wiosennej nocy weneckiej, pod perlącymi się kadencjami serenad, szukałem furt do podziemnych więzień”. Wuj Heino musiał kupić aż cztery butelki musującego wina, żeby skosztować zawartości pucharków panny Holzmindel, ale czym są cztery flasze wobec pojemności tej powieści, której lektura przypomina kąpiel w basenie wypełnionym szampanem brut?
Żeglujemy w tych kipielach i konwencjach literackich od Saragossy przez skąpany w deszczu dworek angielski aż do wnętrza Ziemi, ale najważniejsze historie rozgrywają się między Wiedniem, Wenecją, Bolzano, marchią słoweńską a Sieradzem: krótko mówiąc, w Europie Środkowej. To jasne, i w sumie trudno się dziwić, że w jednym z najlepszych wierszy Adama Zagajewskiego „było za dużo / Lwowa, nie mieścił się w naczyniu / rozsadzał szklanki, wylewał się ze / stawów, jezior, dymił ze wszystkich / kominów, zamieniał się w ogień i w burzę..”. Lwów jest w końcu jedną ze stolic Mitteleuropy, a to Mitteleuropa (a nie jakaś Ameryka Południowa) jest ojczyzną najbardziej magicznych opowieści.
O „Budowniczym ruin” Herberta Rosendorfera (tłum. Edwin Herbert, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy) oraz o niezwykłej biografii Mieczysława Bermana, „grafika, który zaprojektował polski komunizm” (Piotr Rypson, „Czerwony monter”, Wydawnictwo Karakter) – w tygodniku „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/363595-snieznokrwista-fontanna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.