Dopiero teraz obejrzałem „To” według Stephena Kinga. O tyle to dziwne, że czytam go od czasu, kiedy go wydają w Polsce, widziałem też chyba wszystkie dostępne adaptacje filmowe (no może prawie wszystkie, to są dziesiątki filmów, nie widziałem telewizyjnego „To” z roku 1990). Na szczęście film Andresa Muschiettiego utrzymuje się w kinach od wielu tygodni.
Uważam Kinga za jednego z ważniejszych współczesnych pisarzy. Świat podziela ten pogląd, co owocuje milionowymi nakładami, gwarancjami zainteresowania dla każdej adaptacji i coraz większą pewnością siebie samego autora. Debiutował w roku 1974, wydaje coraz więcej, a jego współczesne powieści przekraczają już najczęściej tysiąc stron każda.
Uczynił z horroru ważny gatunek, niektóre jego powieści mogą konkurować z ambitnymi dziełami o innej tematyce. Nie jestem ślepy na jego pogłębiające się z wiekiem wady: coraz większe gadulstwo, kiedy uznał się za autora epopei, natrętne ideologiczne wstawki (feminizm, walka z rasizmem) i przede wszystkim to, że jego książki są nie tylko coraz dłuższe, ale coraz częściej powtarzają te same koncepty, wątki, myśli, postaci.
Ale „Carrie” z roku 1974, jego debiut, krótki i ostry jak brzytwa, uważam za jedną z ważniejszych powieści świata. Odrzucały mu ją na początku wszystkie wydawnictwa. Także adaptacje były w tym przypadku udane – Brian de Palma popełnił wierne oryginałowi arcydzieło.
„To” z 1986 roku należy do starego, najlepszego moim zdaniem okresu, choć jest już powieścią długą, wielowątkową, można by rzec epicką. King nie przejmował się zaleceniami popkultury aby było prosto. Obciążał swoje powieści coraz większa liczbą postaci, tu samych głównych bohaterów jest sześciu czy siedmiu. Jest to zresztą poniekąd opowieść o całym przeklętym mieście, jego zbiorowy portret.
Derry fikcyjna miejscowość w prawdziwym stanie Maine stała się składnicą niesamowitości i zbrodni w wielu jego książkach. W „To” upiorny klaun morduje właśnie tu bezkarnie dzieci (co 28 lat), a jest emanacją czegoś potężniejszego i straszliwszego, przedwiecznego. Wszystkie powieści Kinga są o fenomenie zła, ale ta może najbardziej próbuje zbudować z tego jakąś prawidłowość. Obojętność, swoiste zaczadzenie mikroświata to rodzaj metafory.
Czy się udało ją zgrabnie pociągnąć? Liberalny ateista traktuje metafizykę jak kostium, zajrzałem teraz znów do „To” i nie wiem, czy byłbym tak zachwycony jak w roku 1993, kiedy odkrywałem gatunek. Niemniej najmocniejszą stroną tej książki jest fakt, że ona nie opowiada tylko o zabijaniu dzieci (z trudem godzimy się na sam taki temat). Ona jest o samym stanie dzieciństwa, o tym jak wiele koszmarów jest w nim schowanych, jak bolesna jest podróż we własną przeszłość.
King pokazuje życie dzieci z roku 1958 jako koszmar, nie tylko z powodu demona. Z jednej strony padają ofiarą rówieśniczej przemocy (ten wątek powraca w wielu innych jego utworach). Z drugiej nawet w obliczu największego zagrożenia nie znajdują oparcia w dorosłych. Ten obraz nieprzyjemnej obcości w zwykłych, a czasem patologicznych rodzinach, może najbardziej pozostał mi w głowie. Czasem i tam pleni się przemoc. Klaun jest więc prześladowcą niejako w imieniu całego świata.
Co z tym zrobił Muschietti, prawie debiutant, autor jednego chwalonego filmu, także horroru „Mama”. Z naturalnych powodów spłaszczył epickość, uprościł, wyrzucił wiele wątków.
Powieść rozgrywa się na dwóch równoległych planach: dzieciństwa bohaterów z roku 1958 i ich dorosłej współczesności, równoległej z wydaniem książki. To powoduje , że dawne dzieci walcząc z demonami dziś, odkrywają stopniowo tajemnice swego dzieciństwa. A równocześnie odbudowują dawne przyjaźnie, miłości. Doznali ich w wielu lat 13.
Ta równoległość, efekt dokopywania się własnego ja z czasów dziecięcych, jest najciekawsza, ale najtrudniejsza – zwłaszcza gdy przekładać język powieści na film. Więc wątki rozdzielono, trójka scenarzystów opowiedziała nam tu wyłącznie historię zagrożonych dzieci i zapowiedziała ciąg dalszy. Równocześnie przesunięto wszystko w czasie. Teraz to pierwszy wątek dzieje się w roku 1986. Drugi, zapowiadany, będzie jak rozumiem bliski naszym czasom.
Co pozostało? Solidny, ale poprawny horror, w którym owa mroczność wynikająca z samej kondycji dzieci przebija się tylko chwilami. Film nie jest nadmiernie drastyczny (na szczęście – żeby pokazywać mordowanie dzieci, trzeba mieć mocny powód). Ale też rezygnuje się z wielu dodatkowych efektów wynikłych z samej fabuły. Oto Henry Bowers, realny prześladowca Billa, Beverly i ich kolegów, w powieści jest ich rówieśnikiem, może o rok starszym z powodu powtarzania klasy, co nadaje jego okrucieństwu czegoś dodatkowo szokującego. W filmie jest nie tylko mniej istotny, ale starszy o lat kilka. A prześladowania młodszych dzieci przez wyrośniętych nastolatków to tworzywo co trzeciego amerykańskiego filmu młodzieżowego.
Znika też element tak totalnego uzależnienia dzieci od dorosłych – w roku 1958 problem był społecznie znacznie poważniejszy. Ale przede wszystkim King przecierał szlaki wielu horrorowym pomysłom, wątkom i trikom. My oglądamy tę opowieść popsuci przez to, co zobaczyliśmy potem, zwłaszcza w kinie. I raz za razem odkrywamy: to już widzieliśmy. I upiornego klauna (świetny skądinąd Bill Skarsgard), i żywienie się ludzkim strachem, i fakt, że każdy z bohaterów widzi w momencie próby swój największy koszmar. Było? Było. Setki razy.
W pewnym momencie autorzy filmu zdobywają się na swoisty żart. Dzieci mijają kino w Derry, a tam wyświetlają kolejny „Koszmar z ulicy wiązów” Wszystko się zgadza – to lata 80. Przecież ten sławny cykl jest zbudowany na tym samym schemacie: dzieci wydane na łup koszmaru, którego dorośli nie umieją zauważyć. Prawda, tam dzieci są starsze – to dorastająca młodzież. Prawda, Freddy Kruegger wychodzi ze snów. Ale reszta jest nazbyt podobna.
Poszukajmy jednak atutów filmu. Są nim trafne portreciki dziecięcych charakterów, choć bardziej szczątkowe niż w książce. I jest nim hymn na cześć przyjaźni, wzajemnego poświęcenia, braterstwa. Dzieciństwo bywa okrutne, ale też może wytwarzać silne więzi.
Ogląda się to bez trudności i znudzenia. Ale może warto było znaleźć do historii Kinga jakiś nowy klucz? A może coraz trudniej go dzisiaj adaptować, po inwazji naśladowców? Pewnie osoby mniej zagłębione w gatunek, odnajdą się w tej historii. Ale w powodzi koszmarów klasy B. wielu widzów może nie zauważyć, że ogląda przeróbkę literackiej perełki.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/362419-to-wedlug-kinga-poprawne-ale-wobec-inwazji-nasladowcow-malo-odkrywcze