W dzieciństwie wrażenie zrobiła na mnie książka Josephine Tey „Córka czasu”. Wydana w kryminalnej serii opowiadała o tym, jak to policjant Scotland Yardu trafił do szpitala i dzięki przyjaciółce znoszącej mu historyczne tomy przeprowadził śledztwo. W efekcie oczyścił króla Ryszarda III z reputacji wielkiego zbrodniarza. Podważył jego winę największą – zabicie dwóch małoletnich bratanków.
Policjant ów nie umiał wyczytać z portretu króla natury mordercy, ale też dowodził, że nie ma źródła przekonująco wyjaśniającego, co się stało z chłopcami. Winny mógł być jego następca Henryk VII, założyciel dynastii Tudorów, który zwalił na poprzednika. I tu dotykamy reputacji Williama Szekspira. Zakończenie jego sztuki „Ryszard III” jest apologią nowego władcy i dynastii. A Szekspir dla tej dynastii pracował.
Byłem zachwycony – książka pokazywała, że w historii wiele rzeczy nie jest pewnych. Ale i zszokowany, bo ten król był dla mnie zbrodniarzem. W Polsce pamiętano sławną inscenizację „Ryszarda III” z Teatru Ateneum. Władca miał przerażone oczy Jacka Woszczerowicza wołającego „Królestwo za konia!”.
W Anglii wydana w 1951 r. książka pani Tey wywołała debatę. Sam Winston Churchill wypowiadał się za winą zabitego w 1485 r. monarchy. Ale tak czy inaczej sztuka Szekspira miała naturę propagandową. Tych krewnych z dynastii Plantagenetów, którzy przeżyli Ryszarda III (wcześniej była krwawa Wojna Dwóch Róż), pozbył się daleki kuzynek Richmond, czyli Henryk VII. A w sztuce zapowiada czas szczęścia.
Co nie oznacza, że „Ryszard III” traci sens jako dzieło literackie. Można się było o tym przekonać, oglądając na TVP Kultura sugestywną inscenizację filmowca Feliksa Falka z 1989 r. Z kapitalnymi zbliżeniami twarzy, z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza zrealizowane w Krakowie przedstawienie dało Andrzejowi Sewe rynowi pole do aktorskiej wirtuozerii. O wiele bardziej męski niż pokręcony Woszczerowicz przykuwa naszą uwagę od pierwszej do ostatniej sceny.
Widać analogie z „Makbetem” – i tam, i tu mamy władcę przekraczającego kolejne granice, aż do śmierci na polu bitwy. Ale Makbet jest do zbrodni popychany przez kobietę. Gloucester, późniejszy król Ryszard, sam postanowił być kowalem swojego losu. Inaczej niż choćby w „Makbecie” Szekspir pokazuje tę niezwykłą karierę jako konsekwencję poprzednich zbrodni, w których uczestniczyły niektóre z ofiar szubrawca. Problemem jest to, ile granic można przekroczyć. Buckingham (świetny Wojciech Wysocki) toruje zbrodniarzowi drogę do władzy, ale waha się brać udział w zabiciu dzieci. Tempo staje się nie do wytrzymania dla wielu. I to Buckingham powie przed własną egzekucją: „Zbrodnia rodzi zbrodnię”.
Niby dziś mało odkrywcze – oglądaliśmy potem wiele takich karier. Szekspir był pierwszym ich analitykiem, a jeszcze za mojej młodości rozważania na temat natury zła nie były tak zaawansowane jak dziś. Ale monolog Ryszarda pytającego o własne motywy i miejsce w świecie wciąż robi wrażenie. W Polsce ta inscenizacja miała dodatkowy kontekst. W roku 1989 opowieść o zbrodniczym królu odbierano jako rozrachunek z odchodzącym w przeszłość systemem. Co prawda w latach 80. zamykano, a nie zabijano. A jednak końcowa mowa obiecującego szczęśliwe czasy Henryka VII (Jerzy Trela) zderzona z trupem Ryszarda na bagnach brzmiała wyjątkowo przekonująco.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/362270-zaremba-przed-telewizorem-zbrodnia-rodzi-zbrodnie