Już angielski na poziomie Google Translate, czyli kompletnej żenady dyskwalifikuje ten list. Chodzi o głośne już pismo z 18 maja 2017 r. do Christophera J. Dodda, szefa Stowarzyszenia Amerykańskiego Filmu (Motion Picture Association of America), pod którym widnieje podpis Magdaleny Sroki, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Podobno list napisał ktoś inny, ale co to ma za znaczenie, skoro firmuje go swoim nazwiskiem dyrektor PISF. I szef organizacji reprezentującej największe amerykańskie studia filmowe, a przy okazji od wielu kadencji wpływowy demokratyczny senator mógł pomyśleć, że w Polsce na czele najważniejszej instytucji filmowej stoi jakiś kulturowy i językowy troglodyta. A przecież wystarczyło na chwilę wynająć kogoś, kto ma choć elementarne pojęcie o języku angielskim. Gdybym był na miejscu Christophera J. Dodda, katastrofalne pismo pani Sroki wyrzuciłbym do kosza, a osobę, która się pod nim podpisała uznał za bezczelnego dyletanta i tupeciarza. I uprzedziłbym ważnych kolegów w branży filmowej oraz w Senacie USA, że w Polsce na czele instytucji decydującej o produkcji filmowej stoi troglodyta, z którym nie ma sensu rozmawiać, bo nawet krótkiego listu nie potrafi napisać w formie nie urągającej elementarnym standardom. To już lepiej było wysłać list po polsku, a Christopher J. Dodd znalazłby kogoś, kto by mu go przetłumaczył. A tak pozostało świadectwo pełnej kompromitacji. I jak znam Stany Zjednoczone, wyciągnięto tam wniosek, że PISF i jego szefowa to jakiś okropny humbug, bo to przede wszystkim kraj profesjonalistów, szczególnie w branży filmowej.
Już językowa forma listu kompromituje Magdalenę Srokę pod nim podpisaną, kompromituje też PISF. Ale jeszcze lepsze kwiatki są w samej treści, szczególnie jeśli zważyć, że list dotyczył zgody na wykorzystanie materiałów z oskarowych ceremonii dotyczących polskich twórców filmowych. W liście prostuje się jakieś nieporozumienie wynikające z korespondencji (?) innej osoby z PISF, ale jest to tak pokrętne, że kompletnie nie wiadomo, o co chodzi. I te niby techniczne kwestie są przeplatane złotymi myślami z bakelitu, podpisanymi nazwiskiem Magdaleny Sroki, na temat sytuacji w Polsce, która jest „bardzo niebezpieczeństwo”. Wspomniany jest „Człowiek z żelaza” Andrzeja Wajdy, który zdobył Złotą Palmę na krótko przed wprowadzeniem w Polsce „prawa Marschalla” (w liście „Marschall Law” zamiast „martial law”), znanego powszechnie jako stan wojenny. Magdalena Sroka informuje Christophera J. Dodda o „Marschall Law”, gdyż znowu w Polsce jest tak okropnie jak wtedy. Czyli grozi nam „absurdalna cenzura wprowadzana przez ksenofobicznych nacjonalistów ukrytych w cieniu figury Chrystusa, króla Polski, wymazujących Lecha Wałęsę z podręczników i nazywających go zdradą” (wszystko jak w oryginale). A dowodem na te okropieństwa, jest to, że tacy ludzie jak Agnieszka Holland, Krystyna Janda, Andrzej Wajda czy Paweł Pawlikowski „zostali umieszczeni na czarnej liście, opisani w prawicowych i nacjonalistycznych mediach jako niemający kryształowych charakterów, stygmatyzowani w jakiejś instytucji jak współpracujący z komunistą, homoseksualny zdeprawować, bezwartościowi nihiliści, którzy nie są dość dobrzy, by mieć przywilej reprezentowania polskiej kultury” (wszystko jak w oryginale). W liście Magdaleny Sroki twórcy filmowi i Lech Wałęsa wierzą w wolność, szczególnie od opresji ze strony rządu. I liczą na Amerykanów, bo przecież „Akademia” na pewno podziela te same wartości.
Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby koszmarnym angielskim wypisywać te wszystkie androny i zawracać tym głowę poważnemu amerykańskiemu politykowi i bardzo wpływowej osobistości w świecie największych studiów filmowych. Wszystko jedno, kto faktycznie ów kuriozalny list napisał, bowiem odpowiedzialność ponosi podpisana pod nim Magdalena Sroka. I tylko ten list jest wystarczającym powodem, by przestała być szefową PISF.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/361500-szefowa-pisf-magdalena-sroka-skompromitowala-siebie-instytut-i-polske-powinna-odejsc