Ludzie robią ze swoją biografią (czyli opowieścią o tym, co posiadają najcenniejszego: życiem) tak niezwykłe rzeczy, że wiarę, jakoby prawdę o nich dało się w całości odczytać w dokumentach policji tajnych i widnych, wypada odrzucić.
Resortowe notatki są oczywiście świetnym źródłem, zbyt długo skrywanym przez tchórzy i kunktatorów (swoją drogą, warto zdać sobie sprawę, że historycy, zajmujący się dziejami krajów dotkniętych komunizmem, są w sytuacji niepowtarzalnej: w żadnym ze szczęśliwszych krajów, nad którymi nie zapadła żelazna kurtyna, słusznie uznawanych za praworządne i demokratyczne, od Luksemburga po Stany Zjednoczone, nie ma mowy o ujawnieniu na tak gigantyczną skalę akt tajnej policji i trafiającej do niej donosów!), mogą nam opowiedzieć wiele spraw, wytłumaczyć wiele układów i zależności, ale przecież prawda o ludziach – ich dzieciństwie, rośnięciu, stawaniu po raz pierwszy twarzą w twarz ze światem, mikrokosmosach relacji rodzinnych – jest większa i głębsza.
Czasem umiałby o tej prawdzie coś powiedzieć mądry (bo nie każdy przecież) psycholog, czasem, gdyby chciała, matka, czasem, gdyby mógł, spowiednik. A czasem potrzeba do tego autora który, nawet, jeśli jego książka nosić będzie kwalifikację „reportaż historyczny”, dochodzić będzie prawdy o swoim bohaterze z taką determinacją i delikatnością zarazem, jak gdyby szukał ratunku dla dziecka, które nosi w sobie traumę wojny. Co zresztą w przypadku Polski akurat się sprawdza w przypadku każdego, kto urodził się przed rokiem 1945.
Gwiazda Sat-Okha, Polskiego Indianina, Stanisława Supłatowicza, o którym traktuje książka Rosiaka, świeciła najjaśniej w latach 60. i 70. Wiele się na to złożyło: on sam był w tym czasie najbardziej spragniony audytorium i admiracji – ale też jego opowieści o równinach Kanady, o wierności i odwadze czerwonoskórych plemion, były tak miażdżąco różne od pospolitości i ciasnoty PRL, że słuchaczy, nastoletnich, ale i starszych, miał tysiące. Książki, audycje telewizyjne, spotkania autorskie; a i ci najżarliwsi, którzy zdołali go wytropić w komunalnym mieszkaniu w Gdańsku-Wrzeszczu i usiąść u jego stóp, nie byli zawiedzeni.
Dariusz Rosiak, szukając wytłumaczenia losów prawnuka Tecumseha, dorastającego w przysłowiono prowincjonalnym Radomiu, sięgnął po setki źródeł, w tym po raporty, jakie UB i Informacja Wojskowa sporządzały o młodym Supłatowiczu pracującym na Wybrzeżu w początku lat 50., po nieliczne dostępne archiwalia rosyjskie, z których można się czegoś dowiedzieć o losach matki Sat-Okha na syberyjskiej zsyłce, po wspomnienia kolegów z kieleckiej AK. Ale prawdę pojął raczej, niż poznał, na drugim końcu świata, podczas rozmowy w zdychającym, jak wszystkie, rezerwacie Mohawków w Kanadzie: prawdę o tym, jak w codziennym zmaganiu z niepamięcią, nieobecnością, budujemy na nowo własną pamięć. Nie tylko alkoholicy dotknięci syndromem Korsakowa: wszyscy.
„Biało-czerwony” to książka która nie zawiedzie nikogo, nawet najbardziej prostolinijnych wielbicieli Sat-Okha z czasów, kiedy pojawiał się w „Teleranku”, której tytuł, jeśli się nad nim przez chwilę zastanowić, jest doskonały jak rzut tomahawkiem.
Więcej o książce Dariusza Rosiaka, „Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha” (Wydawnictwo Czarne) oraz o wspomnieniach Stanisława Żywutskiego „Deportacja ’36. Wspomnienia Polaka uprowadzonego z Podola przez bolszewików” (Wydawnictwo LTW) – w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/360365-i-ty-zostaniesz-indianinem